Pielgrzymka maturzystów na Jasną Górę

Wiele osób z powątpiewaniem patrzy na ideę tego wyjazdu, ale ja, z perspektywy osoby, która tam była i dosłownie ‘dotknęła’ murów Jasnej Góry odnoszę się do tego z pełnym szacunkiem. Skoro Bazylika nie dała się fali Potopu Szwedzkiego, powinno nas to napawać nadzieją, że i my – tegoroczni i przyszli maturzyści – egzamin dojrzałości ‘pokonamy’. Może innym orężem, ale zawsze.

Ponieważ pielgrzymka jest zawsze dla całej diecezji przemyskiej, autokarów opuszczających Podkarpacie dnia 1 października było naprawdę…. wiele. Ostatecznie z samego parkingu przy kościele Królowej Polski wyjechało ich aż pięć. Odmówiwszy krótką modlitwę, wyruszyliśmy w drogę, z której się zresztą niewiele pamięta, wszakże pora to wczesna, a organizm ludzki potrzebuje snu. W planie była jeszcze konferencja w Sanktuarium  w Łagiewnikach, ale z przyczyn niezależnych od nas, zobaczyliśmy tylko (aż) Kraków. Z racji, że to miejsce samo w sobie nie potrzebuje reklamy, przystanek w stolicy smoka i Kraka wynikał raczej z przyjemności jego zwiedzania, niż z czystej konieczności. Zaspokoiwszy materialne zazwyczaj potrzeby, ruszyliśmy dalej.

Dwie godziny i Częstochowa staje przed naszymi oczami. Nie tylko ona zresztą – grupy młodych ludzi w naszym wieku, z których większość była nam znana chociażby z widzenia. O ich ilości może świadczyć fakt, że ogromny, jasnogórski parking był prawie pełny od ilości autobusów. Chwilę później następuje zawiązanie wspólnoty i dla niektórych pierwsze wejście do ogromnej, złoconej głównej nawy Bazyliki, która mimo remontu i tak robi wrażenie. Ma później miejsce kolejna przerwa, przed jedną z ważniejszych dla nas części, tj Drogą Krzyżową, którą mieliśmy poprowadzić, a określając to językiem pielgrzymkowym – ‘animować’. Czternaście stacji Męki Pańskiej na Wałach Jasnogórskim, dodając do tego zachodzące Słońce – nie potrzeba więcej, aby zmusić samego siebie do refleksji, nie tylko nad stopniem trudności nadchodzących egzaminów. Później odbył się Apel Jasnogórski, zaś bezpośrednio po nim nabożeństwo różańcowe, tym razem poprowadzone przez młodzież przemyską. Po czym zyskujemy godzinę przerwy na odpoczynek i wszystko z tym związane, aby przygotować się do Mszy Świętej, elementu najważniejszego, na którym niezależnie, czy uczestniczyło się w poprzednich nabożeństwach czy też nie – po prostu wypadało być, nie tyle  jako przyszłemu maturzyście, co chrześcijaninowi. Śmiem przypuszczać, że kazanie, a już tym bardziej Ewangelia nie każdemu zapadła w pamięci (mówię tutaj również z perspektywy biernego obserwatora) co wynikało również ze zmęczenia, ale samo uczestnictwo również  jest ważne. Każda ściana była ‘oblężona’, każdy kąt, można więc śmiało wywnioskować, że podobnie jak ja pomyślało większość maturzystów, zjawiając się o 23 w Bazylice. Po komunii świętej, do której przystąpiło naprawdę wiele osób, każdy udał się do swojego autokaru z pytaniami, które będą nam już towarzyszyć do maja. Ale niezależnie od tego, jak wielką wyobraźnią popisze się CKE w tym roku, ta pielgrzymka dała nam jedną podstawową lekcję – każda przełomowa chwila potrzebuje boskiego pierwiastka.

Kornelia Kosior

Dodaj komentarz