Najdłuższa wycieczka = najdłuższa relacja

Piątek, piąteczek, piątunio. Czas na wiksę/bibę/melanż. Następnie zbieranie sił przez sobotę i gorączkowe zakuwanie w niedzielną noc; w końcu oceny nie poprawią się same. Ot, rzeczywistość przeciętnego ucznia. Prawda? Prawda. Jednak – nie dla wszystkich. A w każdym razie nie dla uczniów klas Ia i IIf (plus paru chętnych z innych profilów). Oni postanowili się wyłamać z tego schematu i 12 czerwca 2015 r., o godzinie 21:00, dokładnie 11 dni przed ostatecznym wystawieniem ocen, wyruszyli autokarem na wycieczkę szkolną. Planowany powrót: 17 czerwca. Kierunek: Trójmiasto.

„Słuchaj, dzieweczko!”
10 godzin jazdy, 1 zmiana kierowcy, n postojów i 2n kolejek do ubikacji później… dotarliśmy na miejsce. Pierwszy punkt wycieczki: molo w Sopocie. Statki, woda, bryza. Gorąco, słonecznie, pięknie. Kolejny przystanek: ulica Bohaterów Monte Cassino. Popularny „Monciak”. Każdy ma niepowtarzalną okazję do zrobienia sobie selfie z dowolnym kierownikiem wycieczki. Dodatkową atrakcją jest Krzywy Domek w tle. Najdziwniejszy budynek świata okazuje się co prawda zupełnie zwyczajny w środku, ale zdjęcia wychodzą ładnie, więc usatysfakcjonowani ruszamy dalej. Nie można oczywiście zapomnieć o spontanicznej recytacji „Romantyczności” w wykonaniu klasy IIf („No, bo niby co innego miałby robić mat-fiz na deptaku w Sopocie”, prawda?). Nie można też zapomnieć o grupie starszych ludzi, którą spotkaliśmy w Operze Leśnej. Bardziej entuzjastycznej widowni nie mogli sobie wymarzyć. Niestety, nasze oklaski i okrzyki zinterpretowano zgodnie z ich pierwotną naturą. Wyzwanie zostało rzucone – przyjęte – i… polegliśmy na całej linii. Pokonani przez emerytów, wpakowaliśmy się do autokaru i ruszyliśmy w stronę Gdańska, gdzie mogliśmy przyjrzeć się ORP Błyskawicy zarówno z zewnątrz, jak i od środka. Pogoda i humory cały czas nam dopisywały. Sytuacja wyglądała podobnie na plaży w Babich Dołach. Polskie morze i tym razem nie zawiodło. Niska temperatura nie była jednak w stanie powstrzymać paru niedocenionych bohaterów przed rozebraniem się i wskoczeniem do wody. Potrzeba zaszpanowania klatą okazała się silniejsza od strachu przed odmrożeniem. Reszta wycieczki zadowoliła się uczuciem piasku pod bosymi stopami. W oddali widoczna była Torpedownia. W czasach II wojny światowej centralny obiekt niemieckich ośrodków badawczych torped, dzisiaj już tylko ruiny tworzące swoistą wyspę-fortecę; niebezpieczne i niedostępne. Po zakwaterowaniu się w hostelu, doprowadzeniu do porządku, zjedzeniu obiadokolacji i upewnieniu się, że Polacy wygrają z Gruzją, udaliśmy się późnym wieczorem na spacer po Starym Mieście.

„Jest jedna Solidarność”
Dzień drugi wycieczki. 6:00 – pobudka. A miało być tak pięknie… Prysznic, śniadanie (toster=bagaż obowiązkowy) i punkt 8.30 jesteśmy na Stoczni Gdańskiej. Jest chłodno i wietrznie. Widok budynku Europejskiego Centrum Solidarności przynosi ze sobą wspomnienia Bełżca. W powietrzu zdaje się unosić ten sam swąd niezawinionej śmierci. Doświadczamy historii w zupełnie nowy sposób. Suche informacje z podręczników nagle nabierają życia. Bo przecież ci ludzie byli tak samo prawdziwi jak my. Bo przecież, gdy padły pierwsze strzały, stali dokładnie w tym samym miejscu, w którym my teraz stoimy. Bo przecież ich wina nie była większa od naszej. Następne trzy godziny spędzamy chodząc, słuchając słów przewodnika i obserwując. Plac Solidarności, na którym wznosi się Pomnik Poległych Stoczniowców. Sala BHP, gdzie 31 sierpnia 1980 roku podpisano porozumienie z rządem PRL. Multimedialny zapis wstępnego planu budowy Nowego Miasta. Historyczna Brama nr 2 Stoczni Gdańskiej. Czas płynie szybko. Południe spędzamy w Parku Oliwskim. Karmimy kaczki. Później msza święta w katedrze, powrót do hostelu, obiadokolacja. Chętni po raz kolejny wyruszają na podbój Starego Miasta. Reszta zbiera siły na kolejny dzień pełen atrakcji; czy to śpiąc, czy oglądając filmy.

„Nigdy więcej wojny”
Energiczny spacer na Targ Rybny z samego rana? Czemu nie! Zwłaszcza, jeśli czeka tam na nas statek LEW, którym mamy się udać w rejs na Westerplatte, gdzie też wygląda nas kolejny przewodnik. Tym razem przenosimy się w czasie aż do roku 1939, kiedy to 1 września o godz. 4.48 ostrzał niemieckiego pancernika Schleswig-Holstein w kierunku Wojskowej Składnicy Tranzytowej (podobno) rozpoczął II wojnę światową. Zwiedzamy. Relikty magazynu amunicyjnego nr 1. Bunkier. Cmentarz Obrońców Westerplatte. Wartownia nr 1. Wystawa – cz. I, II, III, IV… Po drodze mijamy kolejne niemieckie wycieczki. Dwie godziny później żegnamy się z przewodnikiem i rozpoczynamy wspinaczkę na kopiec. Kilka zdjęć z Pomnikiem Obrońców Wybrzeża i ruszamy dalej. Znowu Gdynia. Spacer po Skwerze Kościuszki, trochę czasu na posilenie się, a następnie – Akwarium Gdyńskie. O ile pierwsze piętro budynku napełniło nas niepokojem, że nic żywego niestety tutaj nie zobaczymy, o tyle kolejne kondygnacje otwarły przed nami zupełnie inny świat morskiego życia, z którego niemożliwym było się wydostać bez paru setek zdjęć i kilku filmików à la Kacper Ruciński.

„Coś wam jeszcze opowiem, bo zaraz mnie na pewno zapytacie…”

Wtorek – ostatni dzień naszej wycieczki. Po wykwaterowaniu się z hostelu spędzamy następne 1,5 godziny nadrabiając braki w śnie, podczas gdy nasz kierowca pędzi w stronę Malborka. Tam czeka nas zwiedzanie Muzeum Zamkowego, gdzie od pani przewodniczki dowiadujemy się m.in., że miejsce to jest największym gotyckim zespołem zamkowym na świecie, że toalety były w nim sytuowane nad fosami, że spano w pozycji półleżącej (ze strachu przed śmiercią), a rzeźba małego diabełka była w średniowieczu odpowiednikiem dzisiejszego chłopczyka bądź trójkącika na drzwiach męskiej toalety. Tak, pani przewodniczka zdecydowanie lubiła dzielić się ciekawostkami. Po kilku godzinach przechadzania się po różnokolorowych, gładkich kafelkach zamku, jesteśmy gotowi na kolejny, ostatni już punkt naszej wycieczki: Toruń. Nie obywa się oczywiście bez spaceru po rynku i zakupu dużych ilości pierników. Około 20:00 podjeżdża po nas autokar. Następne 10 godzin spędzamy różnie; jedni grają w FIFĘ, drudzy oglądają filmy, inni przeglądają zdjęcia zrobione przez ostatnie pięć dni, duża część śpi. Jesteśmy zmęczeni, zadowoleni i czujemy wakacje. Do Jarosławia dojeżdżamy w środę rano około godziny 6:00. Zabieramy bagaże, żegnamy się i kierujemy do swoich domów, nie mogąc się doczekać widoku własnych łóżek.

Czytelniku, jeśli dobrnąłeś do końca – dziękuję, doceniam, podziwiam.

Paulina Więcek

Dziękujemy za wsparcie finansowe Stowarzyszeniu Miłośników Sportu i Rekreacji przy PGNiG S.A. w Warszawie „ALPEJCZYK”.

Dodaj komentarz