Archiwum

ALE SERIAL! #1 – „Zło w Luizjanie”

Można powiedzieć, że aktualnie trwa moda na seriale i co roku jesteśmy bombardowani nowymi produkcjami od największych – amerykańskich – stacji telewizyjnych. Jest ich tak dużo, że nie wiadomo za który się najpierw zabrać, dlatego w pięciu kolejnych artykułach przedstawię wam najlepsze serie ostatnich lat – skończone lub jeszcze trwające, które każdy miłośnik „małego ekranu” powinien znać, a jeśli nie… to mam nadzieję, że pozna.

Oczywiście wybór będzie subiektywny, dlatego ostrzegam przed ewentualnymi „gównoburzami”.

Nie owijajmy w bawełnę i zaczynajmy: na pierwszy ogień „True detective” od hegemona serialowego, stacji „HBO”. Serial powstał w 2014, a jego emisja zakończyła się rok później po zaledwie dwóch sezonach. Tu pojawia się drobne zamieszanie, ponieważ tak naprawdę „Detektyw” to tylko pierwszy sezon i nim się teraz zajmiemy. „Dwójka” to zupełnie inna historia ze innymi aktorami i postaciami, ani trochę nie powiązana z poprzednimi odcinkami i nie wiedzieć czemu powstała pod szyldem „True detective”.

8 odcinków – tylko albo aż tyle potrzeba było do wyprodukowania (na usta ciśnie się słowo „kultowego”, ale na to miano trzeba jeszcze trochę poczekać) serialu, który z przytupem wpadł do grona najlepszych ekranowych cykli ostatnich lat.

„Detektyw” jest swoistym ewenementem od strony realizatorskiej – scenarzysta Nic Pizzolatto i reżyser Cary Fukunaga byli odpowiedzialni za wszystkie epizody (w gwoli wyjaśnienia: przyjęło się, że scenarzysta i reżyser pracują razem przy 2-3 odcinkach w sezonie). Trzeba przyznać, że odwalili kawał porządnej roboty.

Fabuła rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Pierwsza – rok 1995. Dwójka detektywów: Rust (GE-NIAL-NY Matthew McConaughey) i Martin (Woody Harrelson) pracują nad rozwiązaniem tajemniczych morderstw na tle religijno-fanatycznym w bezkresnej, ponurej i bagnistej Luizjanie. Druga – rok 2012. Ta sama para śledczych 17 lat po enigmatycznym dochodzeniu składa zeznania, które mają pomóc w rozwiązaniu niewytłumaczalnej zagadki.

Uprzedzam, że po za paroma wyjątkami nie dostaniemy za wiele typowej „akcji”, jak z szablonowego filmu sensacyjnego. Postawiona na ogromną liczbę dialogów. Rozmowy, rozmowy i jeszcze raz rozmowy. Był to ryzykowany zabieg, ale okazał się świetnym posunięciem. Na pierwszy plan wybijają się toksyczne relacje między Rustem a Martinem. Zostali skazani na wspólną pracę przez ich przełożonych, co w ogóle im się nie spodobało. Od samego początku jeden nie może znieść drugiego. Na szczególną uwagę zasługuje skryty i zgorzkniały Rust – każde jego słowo wprawia w stan hipnozy, a długie filozoficzne monologi w których poruszał niezwykle kontrowersyjne tematy zostaną w głowie niejednego widza jeszcze przez długi czas. McConaughey zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko oraz potwierdził, że jest jednym z najlepszych aktorów ostatnich lat.

Powolny tok prowadzenia fabuły, specyficzna „smutna” muzyka, kolorystyka scen oraz ujęcia na posępną Luizjanę pozwalają nam na poznanie tego melancholijnego miejsca. Z każdym kolejnym odcinkiem zamiast odpowiedzi, zadajemy sobie coraz więcej pytań, a okultystyczna otoczka morderstw często tworzy atmosferę grozy.

Uprzedzam, że jeśli nie miałeś styczności z szeroko pojętymi „dramatami” to najprawdopodobniej ten serial niemiłosiernie cię wynudzi. „True detective” to pozycja trudna, zahaczająca o gatunek „psychologiczny”, jeśli chcesz poznać zło ukryte w drugim człowieku, a nawet w samym sobie powinieneś po nią sięgnąć.

 

W następnym artykule z bagnistej Luizjany przeniesiemy się do pełnego zdrad, wojen i podstępów Westeros i poznamy zasady „Gry o tron”.

 

Karol Moszumański