Archiwum

Bóg, kasa, rock’n roll

Gdy naprzeciw siebie stają ateista i człowiek po uszy zakochany w Kościele i zaczynają mówić o Bogu, to z takiej rozmowy musi narodzić się jakieś wybuchowe dziecko. Bitwa na pięści, dwuosobowa wojna, efekt konfrontacji skrajnie odmiennych poglądów, rękoczyny albo… książka. W ten sposób, dzięki umiejętności słuchania siebie nawzajem powstaje „Bóg, kasa, rock’n roll”. Dwóch panów kolejno odpowiada sobie na zadawane pytania o Boga, Kościół, grzechy, politykę, Jezusa i Jima Morrisseya.

Pomysł na książkę wydaje się świetny, odwieczna konfrontacja przedstawiona w formie luźnej rozmowy z wzajemnymi uszczypliwościami, skierowana zarówno do wierzących, jak i do tych po drugiej stronie muru. Przedstawianie własnych poglądów w nieszablonowy sposób przez Marcina Prokopa – ateisto-agnostyka (jemu samemu ciężko to określić) i Szymona Hołownię – tego, który Prokopa do kościoła chce przekonać. „Bóg, kasa rock’n roll” daje więc ogromne możliwości działania na płaszczyźnie zapraszania ludzi niewierzących w kręgi miłującej się owczarni Chrystusowej lub przynajmniej zachęty do zgłębiania swojej religijności, którą każdy z nas częściowo posiada.

 Jednak w pewnym momencie zaczynają się schody i wszystko wskazuje na to, że ze zrozumieniem własnej wiary nie będzie jednak tak łatwo. Po przeczytaniu dwóch rozdziałów (w pierwszym Prokop odpowiada na pytania Hołowni, w drugim panowie zamieniają się rolami) ma się wrażenie, że między rozmówcami powstaje okropna przepaść. Zarówno niektórzy wierzący, jak i ateiści (Ci na pewno) bardziej utożsamiają się z wypowiedziami Marcina Prokopa, który wylewa swój ogromny żal do Kościoła, jako instytucji, a także bez krępacji mówi o niezrozumieniu Bożych zamiarów i słów. Nie podoba mu się mieszanie Kościoła z polityką, wywieranie presji przez biskupów mówiących z ambony, archaiczny język kościoła, coraz mniejsza umiejętność dotarcia do młodzieży czy banalny zakaz używania prezerwatyw.

 Hołownia ma w tym momencie ogromne pole do popisu, jako katolik i człowiek przede wszystkim obiektywny mógł odpowiedzieć na te zarzuty w sposób wymykający się standardom, nie będący oficjalną odpowiedzią Episkopatu Polski w jednym z tysięcy listów, co niestety poniekąd zrobił. Nie wiem, dlaczego wybrał drogę na skróty, a niektóre jego odpowiedzi wyglądają mniej więcej tak: Kościół, jak każda inna organizacja w tym kraju, ma święte prawo do wyrażania swoich poglądów w ważnych kwestiach. (odpowiedź na pytanie czy kościół nie wkracza dziś zbyt mocno w sferę działalności państwa), Dopóki przedstawia argumenty, nie widzę w tym nic złego. (pytanie o to czy kościół nie odwołuje się do czynników takich jak sumienie, gry na nucie zaufania i emocji), Co do antykoncepcji: Kościół ma na jej temat prawo wypowiadać się, jak chce, argumentuje, pokazuje swoją wizję, co w tym złego? (pytanie o Kościół nazywający ją wynaturzeniem i zachęcający, żeby wręcz ustawowo ograniczać do niej dostęp). Podczas gdy pytania Prokopa streszczające obawy sporej części społeczeństwa dawały jakąś nadzieję na zrozumienie rzeczy dla wielu zawiłych albo bezsensownych, tak odpowiedzi Hołowni najzwyczajniej rozczarowywały. W niektórych momentach wydawało się, jakby była to rozmowa między ateistą a kościelnym rzecznikiem, w innych rozmowa płynęła wartko, a czytanie było przyjemnością.  Jednego jestem pewna: Hołowni można pozazdrościć pełnej, niezachwianej wiary nie tylko w Boga, ale również i w Kościół. Jest autentyczna, nie boi się przeszkód, akceptuje słabości, ale równocześnie zakłada, że prawdy dla niej oczywiste będą oczywiste dla wszystkich czytelników. Z Prokopem jest odwrotnie: utożsamiamy się z nim, bo wiemy, że jesteśmy tak samo rozdarci i uwiera nas wiele pytań.

Książka nie odpowie na pytania wielkiej wagi, ale może pomóc rozjaśnić wątpliwości. Jest w stanie pokazać, że w kościele jest miejsce dla każdego, a aniołowie w niebie mogą słuchać Morrisseya.

W.M.