Archiwum

Cyrylica, cerkiew i Jarosław

Dla nich nie ma granic. Chęć zjednoczonej Europy czy może silny nacjonalizm? Mieszkają wśród nas, są właściwie u siebie. Ludność autochtoniczna lub niewygodni goście z zachodu – kim są, jacy są i jak wygląda ich życie tutaj: w Jarosławiu, Przemyślu, na Kresach. Czyli mniejszość ukraińska.

Najpierw poznać

Trochę po omacku, wybraliśmy się na poszukiwania „ukraińskiego śladu” w naszym mieście. Najpierw skierowaliśmy się do cerkwi, która, jak wiadomo, jest kolebką tej narodowości. Udaliśmy się do Urzędu Miasta w celu zdobycia kontaktu do Proboszcza cerkwi pw. Przemienienia Pańskiego. Niestety, z powodu niedawnej zmiany sprawującego ten urząd nie uzyskaliśmy aktualnych informacji. Postanowiliśmy na własną rękę znaleźć z nim kontakt. Zapukaliśmy do jednego z sąsiadującego z cerkwią domków. Mały, skromny, schludny. – Nawet jeżeli to nie tam mieszka, możemy się o niego zapytać – uznaliśmy. Otworzyła nam uśmiechnięta od ucha do ucha kobieta, która uważnie słuchała tego, co mówiliśmy. Od razu poprawiła nasz błąd: pytaliśmy się o  popa, a teraz to już przestarzałe określenie, którego już prawie się nie używa. Opisała nam tego, którego szukamy i dokładnie wskazała, którędy mamy się udać.

Po chwili oczekiwania spotkaliśmy księdza Krzysztofa Błażejewskiego, od którego usłyszeliśmy – właśnie jadę do pani Joanny, ona mogłaby wam pomóc. Pani Zubal jest od lat związana ze środowiskiem ukraińskim tutaj, na Podkarpaciu, i wie o nim niemal wszystko.

Dostaliśmy do niej numer telefonu. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniliśmy.  Wraz z pierwszymi minutami rozmowy odczuwaliśmy coraz większy entuzjazm z jej strony. Ciepły głos starszej pani oznajmił radośnie: Jeśli chcecie państwo napisać coś o mniejszości ukraińskiej, to musicie najpierw ją poznać. Umówiliśmy się z nią na niedzielne nabożeństwo w jarosławskiej cerkwi. Mile zaskoczeni tym pomysłem od razu zasypaliśmy ją pytaniami zaczynając od ogólnego planu naszej wizyty do odpowiedniego ubioru.

Dobry początek

Wraz z przekroczeniem progu świątyni zaczęliśmy wyglądać pani Joanny, która zaznaczyła, że poznamy ją po okularach i futrze – taką też ją zastaliśmy. Entuzjastyczne przywitanie. Opowiedziała nam pokrótce o różnicach w liturgii (jak się okazało, jest kilka takowych: począwszy prowadzeniem mszy zza ikonostasu, przez ogromną liczbę wykonanych znaków krzyża, aż po sam sakrament komunii świętej) i mogliśmy już zaczynać wspólną modlitwę. W kościele panował chłód charakterystyczny dla zabytkowych obiektów, unosił się dym świec, których liczba co rusz się zwiększała, a zewsząd czuć było na sobie wzrok postaci z wyjątkowych ikon. Nabożeństwo odprawiane było w języku ukraińskim, wyłapaliśmy tylko pojedyncze sformułowania i słowa. Wśród wiernych dostrzec można było dosłownie wszystkich. Starsze panie, małżeństwa, kobiety w średnim wieku, a także młodzież i dzieci.

Po Mszy Pani Zubal udała się na papierosa. My, czekając na: swoją przewodniczkę, dość nieswojo przysłuchiwaliśmy się rozmowom Ukraińców. Z tego co zrozumieliśmy dotyczyły one ich ojczyzny, mającej tam miejsce batalii oraz „tyrańskich zabiegów Putina”.

Pani Joanna wróciła po chwili, wraz z przewodniczącym Związku Ukraińców w Polsce Koło Miejskie w Jarosławiu, panem Zenonem Skuratko. – No i zaczęliście od nabożeństwa, bardzo ładnie – już na początku podsumowała nasze odwiedziny. Spod cerkwi udaliśmy się na plebanię znajdującą się nad Wydziałem Ochrony Środowiska jarosławskiego Urzędu Miasta. Ręcznie robione pisanki, masa pamiątek, portret Szewczenki, mapa Ukrainy, Tryzub – godło, wszystko otulone długą, ukraińską tradycją – to kryło się w tym niewielkim pomieszczeniu. Zabrakło jedynie soroczki, ręcznie szytej koszuli, o której w skrócie powiedział pan Zenon: na każdą okazję, nie ma nic lepszego, bardzo elegancka i wygodna zarazem.

Jest to siedziba Koła w Jarosławiu Związku Ukraińców w Polsce – tam, wraz z panią Zubal i  panem Skuratko rozmawialiśmy na temat mniejszości na naszych terenach. – Nie mówmy, że tu jest Polska czy Ukraina, i ja czuję się tu jak w domu, i Polacy. Granica jest ważna, ale tu powinniśmy żyć razem. My też podlegamy pod papieża, jesteśmy tacy jak wy – zaznaczyła pani Zubal. Istnieją jednak pewne różnice kulturowe, które dla naszej rozmówczyni, wbrew pozorom, były wyzwaniem. Inne daty świąt zmusiły ją do pewnego rodzaju dopasowania się do otoczenia: odwiedzała cmentarz zgodnie ze swoją tradycją – na Wielkanoc, ale też pierwszego listopada – kiedy robią to wszyscy katolicy. Podobnie sprawa miała się przy porządkach przed wszelkimi świętami. Robiła je też wtedy, kiedy jej sąsiedzi. Nie chciała rzucać się w oczy, nie mogła też porzucić korzeni, przez co towarzyszyły jej nieprzyjemności – ja, za komuny to jeszcze było, miałam teczkę. A w tej teczce, w IPN, wpisali mi „nacjonalistka”. Ale, że ja nacjonalistka, za to, że używałam swojego języka na ulicy, że opiekowałam się grobami. U was to byłby patriotyzm – wspomina.

Pani Zubal, z zawodu polonistce, nie było łatwo – nie mogłam znaleźć zajęcia w szkole. Nikt nie chciał „nacjonalistki ukraińskiej” za nauczycielkę języka polskiego. Dopiero później znalazłam pracę. W bibliotece.

Przy makowcu i ciepłej herbacie pan Zenon opowiadał, na płaszczyźnie historycznej, o tym jak mniejszość ukraińska kształtowała się tutaj, na naszych terenach, oraz jak dzisiaj działa Koło zrzeszające tę mniejszość. Choć skromne – bo zaledwie czterdziestoosobowe, stowarzyszenie w Jarosławiu działa prężnie. Organizują naukę języka narodowego w jednej ze szkół podstawowych, katechizację dzieci i młodzieży oraz coroczny już Koncert ku pamięci wieszcza Szewczenki.

Och, jak oni świetnie grali, cudowni młodzi chłopcy – o Koncercie w Miejskim Ośrodku Kultury mówi pani Joanna – przyjechali z Ukrainy i zagrali świetnie. Coś pięknego.

Opowiedziała też o innej wielkiej, nie mniej ważnej postaci, pochodzącej właśnie stąd – o Stanisławie Ludkewyczu. Ukraińskim kompozytorze urodzonym w Jarosławiu, jednym z organizatorów Wyższego Instytutu Muzycznego im. Łysenki we Lwowie. Pomimo, że był jarosławianinem, niewielu o nim pamięta.

Ludność ukraińska, tutaj, uległa zmianie – w mniejszość. Asymilacja, spolszczenie, prześladowania – wszystko z czym się borykali: W latach międzywojennych doszło do zburzenia około tysiąca cerkwi. A później, już po tym zburzeniu, brali naszych wojskowych do kościoła i  kazali im przyjąć zwyczaje katolickie. Stawali się Polakami na siłę – stwierdził pan Zenon. – Do 89-ego wszystkich grekokatolików usunięto z Polski, a część cerkwi, jeszcze za komunizmu, przejęli prawosławni – dodała pani Zubal.

– Gdyby tak streścić historię, nie Polski i Ukrainy, a, ja bym tak powiedział, narodu polsko-ukraińskiego – omijając te wszystkie sprawy trudne, patrząc na tę całą historię to zawsze było tak: jeśli nie byli razem, to przeciwko sobie. Wszystko jednak skwitował mówiąc: Jak sobie z tym poradzimy? Na wojnie mówi się, że zginęło pięćdziesiąt milionów. Ale co zrobimy z tym my, ludzie żyjący? Życie toczy się dalej. Przypomniał też porozumienie zawarte między greko- i rzymo-katolikami, dodając słowa słowa arcybiskupa Michalika – Kościół już podpisał porozumienie, przebaczamy i prosimy o przebaczenie, tak napisali.

„Moim mottem od teraz jest: Ukraina bez Putina”

Spytani o sytuację na Ukrainie dziś, mówią jednogłośnie: Putin zachował się bardzo źle, łamiąc umowy, które Rosja podpisała wcześniej z Ukrainą: – W 94 Rosja, Anglia i Ameryka podpisały układ, jak wywoziły broń z Ukrainy, to one gwarantowały jej całą ochronę granic. Że ma być w takich samych strukturach, że ma zostać taka sama. A dzisiaj jeden z tych, który to podpisał, wjeżdża na Krym i gwałci tę umowę. To jest bardzo poważna sprawa międzynarodowa – mówił przewodniczący.

– Ostatnio przywieźli dwóch z Majdanu, z Ukrainy, tutaj do Jarosławia. Pan Zenon bardzo im pomaga, odwiedza ich – opowiadała pani Joanna. Pan Skuratko, zaangażowany w pomoc przyjeżdżającym zza granicy powiedział jak Majdan wygląda oczami młodego człowieka: poszedł do sklepu chłopak, wysłali rodzicie chłopaka po chleb. W tym czasie, tam przy sztabie zbierano na wyjazd. I akurat ktoś nie przyszedł, on tam sobie stał i – takie to jest: wszyscy jadą, ja też chcę.

Powinniśmy się bronić. Ukraińcy, Polacy. Tak stwierdziła pani Zubal: – Jak nie my sami, to kto nas obroni?

Dla nich nie ma granic, czują się tutaj jak w domu. Posiadają własne życie kulturalne, prenumerują swoje pisma, takie jak „Nasze słowo” czy „Błahowist”. Pomimo niewielkiej społeczności prosperują prężnie i, jak na liczbę ludności, która stopniowo poprzez różne działania zmniejszała się: tworzą swoją własną, mocną, ukraińską wspólnotę.

Na koniec pani Joanna skierowała nas do pana rektora Państwowej Wyższej Szkoły Techniczno-Ekonomicznej im. ks. Bronisława Markiewicza w Jarosławiu, profesora Wacława Wierzbieńca, o którym wspominała dobrze i ciepło: bardzo lubię rozmawiać z panem profesorem Wierzbieńcem, lubimy dyskutować o historii. I cerkwiach, i Jarosławiu.

Kierunek: Przemyśl

A w Przemyślu remont. Gruntowny, trwający już kilka tygodni – ugościł nas pan Michał Pulkowski, prezes stowarzyszenia Narodowego Domu Ukraińskiego. Przez tę renowację nie mogliśmy zobaczyć sali koncertowej od środka: chętnie pokazałbym wam naszą świetną salę koncertową, jedyną taką na podkarpaciu, ale remonty, jak sami widzicie.  Dom Narodowy, Narodnyj Dim. Na dzień dzisiejszy to małe, ciasne biuro i jeden wielki plac budowy.

– Jeśli chodzi o ludność ukraińską tutaj, w Przemyślu, to powinniśmy zacząć od podziału na ludność autochtoniczną i tę, która przyjechała tu dosyć niedawno, do pracy. Ci drudzy raczej są tam zajęci szukaniem i pracą, niechętnie dołączają się tu do naszego życia kulturalnego – powiedział pan Pulkowski.

W Przemyślu możemy znaleźć wielu działających na rzecz diaspory. W mieście znajdują się odwiedzony przez nas Dom Narodowy, cerkiew grekokatolicka i szkoła mniejszości ukraińskiej. Ponadto prężnie rozwija się tu skauting „Płast” – największa organizacja wychowawcza Ukraińców.

– Ale z tą szkołą to uważajcie, moja córka tam chodzi i powiem, że to jest raczej takie liceum artystyczne z elementami nauki – zażartował prezes Narodowego Domu.

– Ostatnie pytanie, krótka piłka: Ukraina dziś?

Źle się dzieje, to pewne. Ktoś łamie wcześniejsze umowy, tragedia młodych ludzi. Przed Domem znajdziecie tablice. Młodzi ludzie walczący o wolność. Mam jednak pewność, że będzie lepiej. Współpraca pomiędzy naszymi narodami jest czymś, co daje nadzieje.

Mały wykład na Uczelni

Państwowa Wyższa Szkoła Techniczno-Ekonomiczna była kolejnym miejscem, do którego się udaliśmy.

Pan rektor ucieszył się na wieść o planowanym przez nas zasięgnięciu jego opinii: to dla naszej uczelni wielki prestiż, poza tym, jesteście z najlepszego liceum w Jarosławiu, do którego ja sam uczęszczałem – uśmiecha się profesor – nie mogłem wam odmówić. Oprócz zadowolenia ze strony naszego rozmówcy, spotkało nas również jego przygotowanie – nie potraktował nas jak laików, przygotowując się wcześniej do rozmowy: przyprowadził ze sobą absolwentkę PWSTE, narodowości ukraińskiej, która opowiedziała nam o tym jak jej się tutaj żyje.

– Witam serdecznie, mam na imię Wiktoria Borysowicz – przedstawiła nam się studentka – Jestem absolwentką  Państwowej Wyższej Szkoły Techniczno-Ekonomicznej w Jarosławiu, jestem obywatelką Ukrainy. Jestem jednym z przedstawicieli mniejszości narodowej ukraińskiej, która właśnie tu zamieszkuje na podkarpaciu. Szczerze powiem, że…. Ale pani nie, nie mieszka tu – przerwał żartobliwie pan profesor. Na razie jeszcze nie – uśmiechnęła się Wiktoria – przez te trzy lata to powiem, że się przyzwyczaiłam, że mieszkam.

– Co mogę powiedzieć o mniejszościach? Najbardziej ją widać właśnie w takich terenach przygranicznych, jak na przykład Przemyśl. On jest, powiedzmy, taki internacjonalny – stwierdziła absolwentka.

Pan profesor Wierzbieniec opowiadał o tym, jak niegdyś liczna i rozwinięta była ludność ukraińska na naszych terenach: spójrzcie tylko jak wielka jest nasza cerkiew. Jak ogromną była parafią. Wspomniał również o późniejszych akcjach mających na celu wysiedlanie Ukraińców, wskazując jednocześnie, że historia uczy nas abyśmy nie popełniali takich samych błędów. Na dzień dzisiejszy nasze stosunki są bardzo dobre, Polacy potrafią bratersko pomóc Ukraińcom w walce o wolność – stwierdził. Tak, my bardzo dziękujemy Polakom i Polsce, oni naprawdę dużo dla nas zrobili – przytaknęła Wiktoria.

Spytany o sytuację na Ukrainie, pan profesor wyraźnie posmutniał – mówił jednak aby pomóc jak tylko możemy, wspominając chociażby ostatnią akcję i przywiezionych młodych mężczyzn do szpitala: tam, za granicą, dzieje się źle, ale my możemy pomóc. I dobrze, że to robimy.

Serdecznie podziękowaliśmy za spotkanie, a szczególnie za czas poświęcony nam przez pana profesora Wierzbieńca i ruszyliśmy z powrotem do szkoły. Jakiż Jarosław jest mały. W drodze powrotnej spotkaliśmy panią Joannę Zubal. Pomimo chwilowej niepamięci – zwidky ja was znaju? – po chwili dobrze się przypomnieliśmy i doszło do tego, że pani Zubal zaprosiła nas do siebie do domu, aby opowiedzieć szerzej o sobie oraz o tym, czym się zajmuje tutaj od lat czyli o cmentarzach.

Mój cmentarz

Niewielki blok w Jarosławiu, mieszkanko na piętrze. A w mieszkanku ogrom książek pisanych cyrylicą, niezbędne w grekokatolickich obrządkach świece i skromne, stare mebelki. Pani Zubal właśnie zaczytywała się w dziele ukraińskiego poety, gdy przeszkodził jej dzwonek do drzwi. A, to wy, wchodźcie, wchodźcie – powiedziała, otwierając drzwi.

Pani Joanna, wieloletnia mieszkanka miasta Jarosław, jest autorką książki pt. „Trzydzieści lat w Jarosławiu” w której opisuje m.in. o przyjeździe z matką na Podkarpacie, czy o tym jak krzewi i czci pamięć swoich przodków – opiekując się grobami.

„Stary cmentarz w Jarosławiu. W lecie 68 moja mama postanowiła zmienić miejsce zamieszkania, wybrać się z jednego końca Polski na drugi. Z Zielonej Góry do Jarosławia. Przez prasę znaleźliśmy chętnych do zmiany mieszkania. Przed wyjazdem, żegnając się z przyjaciółmi Ukraińcami, a przede wszystkim z Łemkami zauważyliśmy w ich oczach żal – my wracaliśmy na swoje ziemie, oni pozostawali na obczyźnie”. – opowiada w swojej książce pani Joanna – „Początki były ciężkie. Nikogo nie znaliśmy w Jarosławiu, poczuwaliśmy się bardzo samotnym w  naszym nowym miejscu. Pierwszego listopada postanowiłyśmy, z siostrą Marysią ze świeczkami pójść na groby, tak jak nauczyła nas mama jeszcze w dziecięcych latach. Na zewnątrz już ciemniało – a na cmentarzu przewijały się tłumy ze światełkami. Przychodzili wszyscy, całą rodziną modlili się za swoich bliskich”.

– Ostatnio źle się dzieje na moim cmentarzu. Jest stary i jest nowy. Na tym starym była tablica, po ukraińsku. Jakiś wandal to zniszczył, napisał jakieś świńskie hasła. W Jarosławiu trzecie siły, mówię. Teraz jak idę przez mój cmentarz to odwracam głowę – mówi.

Nasza przewodniczka towarzyszyła nam niemal na każdym kroku(czy to duchem, czy to radą) tworzenia materiału. Wspiera swoją mniejszość już od samej przeprowadzki tutaj: poprzez modlitwę, poprzez opiekę nad grobami, a także przez działanie w Związku Ukraińców w Polsce, którego była sekretarzem.

Mała wielka grupa

Przez liczne stereotypy i zawiłości historii często postrzegani negatywnie, Ukraińcy nie kryją przywiązania do wschodniej granicy naszej Ojczyzny. To miejsce, w którym spędzili wiele czasu pozostawiając jeszcze więcej wspomnień. Uznają je za część ich osobowości, Małą Ojczyznę, której nie można się wyzbyć. A wśród nich podziały, na tych, którzy byli tu „od początku” i tych, którzy przyjechali w pogoni za pieniądzem. Różnica polega na aktywizacji, życiu kulturalnym – które tutaj, na Podkarpaciu, dobrze się rozwija – mimo remontów, mimo przeciwności. Wszyscy mówią jednym głosem: źle się dzieje. Brak granic? Nie, nazywają siebie patriotami – bez kosmopolityzmu, bez asymilacji – niewielka, kształtowana historią, posiadająca własną tożsamość grupka. Mniejszość ukraińska na Podkarpaciu.

Halszka Chuck&Jeleń