Archiwum

Trzej Mali Królowie…

Nie pochodzą z dalekiego wschodu, nie mają swoich pałaców, zaś poddani nie służą im każdego dnia. Można też powiedzieć, że bardzo niedawno się urodzili. Jednak ludzie mówią, że żadna gwiazda im nie przyświecała. No i wszystko jeszcze przed nimi. Przed nimi tak. Jednak ich matki nie czują się tak jak prawdziwe matki królów, a prosty lud nigdy nie obdarzy ich szacunkiem. Jest jeden powód – są za młode. Mają nie więcej niż czternaście, piętnaście lat.

Takie to smutne historie piszą się niby same każdego roku w wielu miejscach w Polsce. Jednak trudno wyróżniać jakiekolwiek bardziej od innych, poza tym że akurat te dziewczyny, o których tu napiszę spotkałam w podkarpackim Jarosławiu, miejscu zwykłym, ale i wspaniałym, gdyż to właśnie tam urodzili się kolejni królowie.

Dlaczego tak o nich piszę? Królowie. Z jednego powodu, bo urodzili się bez ludzkiego planu ale trudno nie dostrzec w tym ręki Boga. Do tego razem ze swoimi matkami zostali wyjątkowo namaszczeni ludzkim gadaniem. Obleczeni zwykłym strachem jak zdobnie utkaną szatą.

Ale też kochani najbardziej na świecie. Są wszystkim co pozostało z gimnazjalnych bajek o miłości lub licealnych marzeń o dorosłości. Z małymi oczywiście wyjątkami.

Zapomniałabym też o tym że, przecież wszyscy królowie noszą jakieś imię. Otóż nie jest tak zawsze, gdyż wiem jak nazywa się tylko jeden z nich. Jest to Krzysio. A jak inni? Tego nie wiem. I jest to dużo bardziej skomplikowane niż zwykła dziennikarska nierzetelność.

Matki niechcianych królów

Jakie są matki królów? Wyglądają jak dziewczynki, które bawią się jeszcze dużymi lalkami. Są pełne ufności i chodzą do szkoły. Ale ich bajka jednak kończy się niestandardowo. Czar szybko pryska, a zła wróżka-życie wszystko psuje. Książe z bajki, to tylko kolega z klasy, rycerz na białym koniu okazuje się nieopierzonym „kozakiem” w białym volkswagenie golfie, a królewskie łoże to tylko stary zakurzony tapczan na poddaszu. Tak lekkość bytu zmienia się w ciężar odpowiedzialności, a „żyli długo i szczęśliwie”, staje się niemożliwym wyrokiem.

Matki królów rodzą najpierw wielkie zdziwienie. Zdziwienie, które przeradza się w strach. Na początku matki nazywają się: Katarzyna Załamana I, Elżbieta Opuszczona II, Jadwiga Odrzucona przez Rodzinę III. Potem dopiero rodzą się ich królewskie dzieci, córki i synowie.

Wtedy też matki królów rosną na naszych oczach. Zazwyczaj same muszą sobie ze wszystkim poradzić, same płacą za wszystko ze swojej wewnętrznej młodej kasy. Nabierają siły i dojrzałości, choć nieraz długo pracują na powszechny szacunek, obdarzając bezwarunkową miłością małych przybyszów, wychowując ich i karmiąc tym co w nich najlepsze.

Niestety młode matki nie zawsze wygrywają swoje i nie tylko swoje życia. Czasem się uginają, bez żadnej pomocy, łamią w sobie, poddają. Wtedy zawsze przegrywają, a wraz nimi ich dzieci. I tak wszelki słuch o nich ginie, nie tylko w podjarosławskich wioskach ale i wszędzie indziej.

Wygnany Król

Jeden z trzech króli nie miał tyle szczęścia co dwaj pozostali. I mimo że pojechał do Niemiec w najwspanialszej królewskiej karocy, w brzuchu swojej czternastoletniej matki. Może czuć się wyróżniony. Wszak inni królowie nie poznają pewnie tyle świata co on podczas tej jednej podróży i to nawet przez całe swoje życie. W nielegalnej klinice stał się szybko legendą, o której nikt nigdy z nas już nie przeczyta. Ani o tych jego bitwach ani o szlachetnych uczynkach, nie okaże się też nigdy wielkim i roztropnym władcą. Król był ale jakby go nie było. Może tego nas właśnie życie uczy, że mali królowie odchodzą w niepamięć, a wygnani już nie wracają.

¬Utonął cicho w wodach jak niegdyś książę Poniatowski, podczas odwrotu swych najbliższych, przegrał z wrogimi siłami, które wykarmiły się suto na ludzkim lęku i wstydzie. Tak zgiął się w pół po tej krótkiej walce. Z braku cudzej odwagi nie zaznał miłości i odszedł w niepamięć.

Samotne królowe matki

Ela wróciła z Niemiec w kawałkach. Nie była już, jak to mówi: „cała”. Przechadza się teraz sama, swoimi dorosłymi nastoletnimi ścieżkami. Wróciła do szkoły, uczy się na pamięć tego co musi, jednak nie czuje że tutaj dowie się o życiu czegokolwiek więcej niż to co ma teraz w sercu i w głowie. Przed nią jeszcze matura. Śmieje się jak pytam o egzamin dojrzałości, z tych wszystkich pisanych na zlecenie prezentacjach, zadaniach do wyuczenia z podręczników. Jednak cały czas myśli o drugiej klasie liceum, bo ma trochę mętlik w głowie, kiedy wspomina życie jak z telewizyjnej reklamy. Pełnej pastelowych kolorów. O tym jak uwierzyła, że można żyć na luzie, bez myślenia, bez odpowiedzialności, wieczną zabawą i szaleństwami.

Jadwiga zaś urodziła pięknego i zdrowego chłopca. Zaniosła go po dwóch dniach do „okna życia” w jakimś powiatowym szpitalu. Nie do końca sama, bo zawieźli ja tam rodzice. Nie było gadania. Ci sami rodzice, którym wcześniej jakoś nie przeszkadzały jej słabe stopnie w szkole, nocne imprezy i nieodpowiednie towarzystwo. Przeszkadzał im jej mały dwudniowy synek, który może jako jedyny kochał ją naprawdę. Teraz jak mówi: „życie jest dla niej tylko tym rozstaniem”. Nic więcej mi nie powiedziała. A ja już nie mogłam o nic więcej pytać.

Sens życia

Kiedy po jakiś czterech latach spotkałam trzecią młodą matkę – Kaśkę, biegało wokół niej takie małe wielkie szczęście w kalesonkach i niebieskiej czapeczce. Tak teraz wypełnia jej świat iście królewską radością. Jak się zbliżam parkową alejką, urwis śmieje się do mnie z daleka i pokazuje rozbrajająco język, bawi się, zgrabia wymyślone „coś” do wiaderka.

– „Nie czujesz że zmarnowałaś sobie życie i karierę?” – pytam.

– „Posłuchaj, ciąża to nie choroba, ta choroba to społeczne odrzucenie, to bezduszni ludzie, odwieczny brak czasu dla młodych, to nasze nieszczęśliwe rodziny. Ale ja mam już to za sobą. Wszystko co najlepsze jest przede mną. A ja mam dopiero 18 lat.”.

Pokazuje mi też mały srebrny pierścionek z oczkiem. Nie jest chyba dużo wart, ale tak to już chyba jest, że musimy wszystko oceniać, nie tylko ludzi, ale i to co maja na sobie. Ale dla niej znaczy więcej niż wszystkie te królestwa z niedawnych bajek, wszystkie te mądre rady i pouczenia, stek morałów, którymi uraczyła ją jak zawsze ta najporządniejsza część społeczeństwa. Ten pierścionek jest od jej narzeczonego, ojca małego czteroletniego Krzysia. Jemu też nie było łatwo, bo po szkole dorabiał na budowach, ale udźwignął wszystko i mówi jej codziennie, że warto. Od tamtej nocy kiedy zdarzył im się, jak to teraz wspólnie mówią, „mały cud”, nic się nie zmieniło. „Oddałby za nią wszystko” i dlatego też oświadczył się jej. Nikt go do tego nie zmuszał.

Rodzice Kasi jakoś niedawno przestali się za nią wstydzić przed sąsiadami. A starsze rozgadane panie z kościółka, wstępują czasem na herbatkę, a nawet jak trzeba biorą małego na godzinkę czy dwie, żeby mogła coś załatwić u lekarza czy w jakimś urzędzie. Mali królowie szybko rosną, jak na drożdżach, dodając sensu wszystkiemu wokół, wypełniając sobą nieskończony cykl życia. Tak też budują nowe królestwa i toczą swoje jak na razie małe bitwy. Niezmiennie budują zamki z piasku, pod czujnym okiem swych dzielnych matek.

Kiedy mały Krzysio chwycił mnie swoją malutką rączką, żeby oprowadzić po swoim królestwie, bezwiednie uległam i zobaczyłam, to co zbudowała marzeniami wyobraźnia dziecka. Odchodząc ukłoniłam się nisko tej małej… rodzinie królewskiej. Wiem, że to właśnie w niej Krzysio, stanie się Krzysztofem i Bóg jeden wie czy kiedyś my wszyscy, którzy nieraz patrzyliśmy na nich krzywym okiem, nie pokłonimy się przed jego wielkością.

K A R O L I N A  M A Z U R  &  Z U Z A N N A  A B D I