Archiwum

Jesień w Krakowie!

Pochmurny poranek, chłodne powietrze – prawdziwie jesienna pogoda, a nasi rówieśnicy zapewne pakują się do szkoły. Mogą nam pozazdrościć – nas nie czeka mozolne przyswajanie wiedzy z kolejnej książki wyciągniętej z plecaka, a pełne atrakcji, niespodzianek i intensywnej pracy, warsztaty w Krakowie!

Ubiegły piątek był dla klas dziennikarskich dniem wyjątkowym – wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na ten wyjazd już od wielu dni. Poranna pogoda co prawda nam nie dopisała – zza okna autobusu nie było widać nic, oprócz gęstej porannej mgły. Jednakże nie przytłumiło to naszej radości i bardzo szybko zapomnieliśmy o kiepskich warunkach atmosferycznych. Jak się okazało – słusznie, bo już po parunastu przejechanych kilometrach ukazało się piękne słońce, oświetlając uśmiechnięte, rozśpiewane twarze.

Do Krakowa dotarliśmy, ku naszemu zdziwieniu, w mgnieniu oka. Już chwilę po tym, jak dojechaliśmy do tego pięknego miasta, toczyliśmy się powoli drogą pod górę, gdzie czekał na nas Kopiec Kościuszki i… Stacja RMF FM! Piękny budynek i równie piękne widoki. Przywitał nas człowiek, który swojej pracy oddał całe serce (i to dosłownie – doświadczył bowiem już dwóch zawałów) – Marek Balawajder, Dyrektor Informacji radia RMF FM. W stacji podzieliliśmy się na dwie grupy. Mieliśmy okazję zobaczyć cały mechanizm napędzający audycję radiową – dobieranie reklam, muzyki, a także najważniejszego, czyli wiadomości. Wydawało się, że panuje tam bardzo luźna i leniwa atmosfera, nikt nigdzie się nie spieszy… Dopóki Pani Małgorzata nie wbiegła parę sekund przed programem, mało nie gubiąc nóg, do pokoju, gdzie miała odczytywać wiadomości. Zobaczyliśmy również sławne sejfy z konkursu telefonicznego – a nikt nie wierzył, że one naprawdę istnieją… Później udaliśmy się już do sali konferencyjnej – była praktyka, czas na teorię. Pan Marek z wielkim zaangażowaniem i pasją opowiadał nam o swojej pracy. Plusy, minusy, wymagania, zagrożenia… Otrzymaliśmy upominki z logo RMF, a także zrobiliśmy pamiątkową fotkę.

Przyszedł czas na powrót do autokaru i podróż do Tygodnika Powszechnego, gdzie czekał już na nas Błażej Strzelczyk – zaledwie 25-letni dziennikarz, od którego aż bije pozytywna energia. Powoli wspinaliśmy się po schodach, aż wreszcie mogliśmy zapukać do drzwi redakcji. Ach, ten klimat! Skrzypiące drewniane podłogi, sterty gazet i radośni ludzie, którzy, jakby się zdawało – relaksują się w tej pracy. Usiadłszy na podłodze, jak zahipnotyzowani słuchaliśmy słów Pana Błażeja. Czuje się w tej pracy naprawdę spełniony, o posadzie w Tygodniku Powszechnym marzył od dziecka – wcale się nie dziwię, każdy chciałby pracować w takim miejscu, które bardziej przypomina domowy gabinet, niż biuro w którym ciężko się pracuje.

Kompletnie wykończeni udaliśmy się do naszego hostelu, w którym mieliśmy spędzić następne dwie noce. Zmęczenie nie przeszkodziło nam jednak w naszych planach na wieczór – spacerem udaliśmy się przez miasto na Kazimierz, gdzie miło spędziliśmy czas, zjedliśmy kolację, a także korzystaliśmy z dostępnych atrakcji. Po powrocie do hostelu, poznaliśmy wielu obcokrajowców, dzięki którym przez ten weekend edukowaliśmy się nie tylko dziennikarsko, ale i językowo. Był to również czas na umacnianie więzi między nami, długie rozmowy o wszystkim i o niczym, a także na snucie planów na następny dzień. Ten obfitował w ogromny stres i napięcie, bo właśnie wtedy rozpoczął się właściwy wyścig z czasem…

Wcześnie rano udaliśmy się do pobliskiej restauracji na śniadanie, a po nim prosto do Gazety Wyborczej. Spotkaliśmy się tam z Magdaleną Kursą, która bez słowa sprzeciwu poświęciła nam swój dzień wolny, wyciskając z nas siódme poty. I ponownie przyszedł czas na podzielenie się na grupy. „Pierwszaki zostają z kilkorgiem osób z drugiej klasy, reszta jedzie na targi.” – decyzja zapadła, deadline wyznaczony, czas brać się do roboty na poważnie. „Jeśli nie będziecie szybko wysyłać informacji, oni będą siedzieć i się nudzić” – ostatni komunikat dał nam do zrozumienia, że musimy być szybcy i skuteczni w podawaniu informacji. Pobiegliśmy więc do autobusu i ruszyliśmy na 17. Targi Książki! Nareszcie tu jesteśmy, zamienimy parę słów z autorami wielu znanych książek, z naszymi ulubionymi pisarzami. Tak trudno w to uwierzyć! Ale prawdziwą katastrofą okazały się tłumy ciągnące się do pawilonu, w którym odbywały się targi. Ludzie wchodzili jak mrówki do mrowiska, były ich setki, a może nawet i tysiące! Cóż poradzić, notes do ręki, dyktafon sprawdzony i ruszamy na łowy. Przeciskając się między ludźmi, szukaliśmy ustalonych wcześniej celów – pisarzy, którymi byliśmy zainteresowani. Gdy już ich dopadliśmy, cel był prosty – przywitać się, zadać parę pytań, pstryknąć fotkę, poprosić o wpis do kroniki klasowej, podziękować i pożegnać się. Nie było czasu na dłuższe pogadanki, w końcu nasi koledzy w Gazecie Wyborczej czekali na wiadomości od nas, które sprawnie przekazywaliśmy drogą telefoniczną. Mieliśmy przyjemność rozmawiać między innymi z Jolantą Kwaśniewską, księdzem Lemańskim, Ryszardem Kaliszem i Wojciechem Cejrowskim, a to tylko mała część spotkanych przez nas osobistości. W nieklimatyzowanym pawilonie, gdzie praktycznie nie było czym oddychać, spędziliśmy 4 godziny. Czas wracać – wsiedliśmy do autokaru i powoli powlekliśmy się do gazety. Tam już wszyscy na nas czekali, Gazeta była gotowa. Grupa, która została, nie próżnowała. Oprócz składania gazety z naszych informacji, sami również wyruszyli poza redakcję w poszukiwaniu tematów. Gazeta była już gotowa do druku, na naszych twarzach było widać jednocześnie ogromne zmęczenie i ulgę. Sprostaliśmy zadaniu i zrobiliśmy to, według naszej opinii, wyśmienicie! Już niedługo będzie dostępna do wglądu.

Po tak ciężkiej pracy, nagrodą był dla nas czas wolny na krakowskim Rynku. Piękne, niezwykle klimatyczne miejsce… Tłumy ludzi, przebijające się między nimi konie, piękne Sukiennice, a także tegoroczny jarmark. Zewsząd słychać było muzykę, śpiewy, krzyki, śmiech – tego nie sposób zapomnieć, było cudownie. Ale jak śpiewa Anna Jantar – „Nic nie może przecież wiecznie trwać”, więc czas wracać. Całe szczęście nie do hostelu, a na krakowski Kazimierz! Jeśli miałbym opisać to wszystko jednym słowem, użyłbym zapewne słowa „magia”. Przytulne knajpy i kawiarenki, piękna muzyka i nastrojowe oświetlenie – to wszystko przyciągało tak mocno, że żal było dreptać z powrotem do hostelu.

Trzeba wracać… A tak bardzo chciałoby się tam zostać. Całą pracę opiekunów, a także naszą, podsumowaliśmy gromkimi brawami. Do rychłego zobaczenia w Krakowie!

A.W