Archiwum

Igrzyska. Jedno słowo, wiele znaczeń.

Zmieniają się ludzie, zmienia się świat. Ale jedno pozostaje bez zmian. Obok igrzysk nikt nie przechodzi obojętnie.

Ostatnia zmiana sztafety dobiegła. Znicz olimpijski płonie od kilku dobrych godzin. To znak, że zmagania oficjalnie czas zacząć. Oficjalnie, bo zarówno piłkarki nożne (afera z flagą koreańską rozreklamowała te zmagania), jak piłkarze i łucznicy rywalizacje o medale rozpoczęli w środę. Ceremonia otwarcia była niezwykła. A przekonać się o tym mógł każdy, kto wytrzymał przed odbiornikiem do ostatniej chwili i nuty „Hey Jude” wykonanej przez Paula McCartney`a. Czyli przez ponad 3 godziny niezwykłych wrażeń dostarczonych przez reżysera Danny`ego Boyle`a. Iście Oscarowej uczcie z loży honorowej przyglądała się światowa elita. Gdzie indziej pośród tłumu 80 tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie olimpijskim można spotkać Jej Wysokość królową Elżbietę II, Agenta 007 i Rowana Atkinsona?

Cztery lat jak z bicza strzelił. A przez ten czas sporo się wydarzyło. I w sporcie, i wokół niego. Sporo mówiło się o zmianie pokoleniowej wśród polskich sportowców. O nowej jakości. Ale liczymy przede wszystkim na to, że ta nowa generacja powróci do tradycji. Tradycji lat 50., 60. i 70., kiedy to „Mazurek Dąbrowskiego” był jednym z najczęściej odgrywanych hymnów, kiedy karty na stadionach lekkoatletycznych rozdawał Wunderteam, kiedy sporty zespołowe święciły triumfy na światowych boiskach, a zapaśnicy oraz bokserzy powalali na maty i deski swoich rywali. Pośród młodych, często debiutujących reprezentantów nie brak też weteranów, którzy chcą potwierdzić swoją dominacje lub chcą się zrehabilitować za porażkę „po pekińsku”. Jako naród spragniony jakichkolwiek sukcesów liczymy na wór, a przynajmniej przełamanie tych dziesięciu medali.

Nasze nadzieje i pragnienia szybko zweryfikuje bezlitosny czas. A raczej igrzyska, które jak wiadomo rządzą się swoimi prawami.