Archiwum

Siła uderzenia

– Jestem wesołym człowiekiem, mam takie specyficzne poczucie humoru, lubię dobrze pośmiać, jak i dobrej muzy posłuchać – mówi o sobie Marek Lisańczuk, finalista jarosławskiego konkursu „Masz Talent”. Był faworytem publiczności, zajął jednak trzecie miejsce.

 

Youth Voice: Jak zaczęła się twoja przygoda z perkusją?

Marek Lisańczuk: Na perkusji zacząłem grać w wakacje między gimnazjum a liceum. Z samego początku jarałem się samą muzyką, tzn. słuchałem punk rocka, później kumpel z Kopernika zapodał mi dobrą muzę, mianowicie hard rock. Patrzyłem na perkusistów hard rockowych i odkryłem w sobie to coś.

Jesteś samoukiem?

Mój kumpel – Karol, bardzo dobry gitarzysta, dał mi parę lekcji. On też grywał na perkusji.

Montowałeś jakiś zespół?

Swego czasu miałem zespół, graliśmy dobrego hard rocka, jednak spodobał mi się inny instrument i z tego powodu zespół się rozpadł… tzn. nie do końca tak to było… Rozstaliśmy się w pokojowych nastrojach. Powiedziałem, że będę grał teraz na gitarze i nie wiem, czy na perkusję znajdę czas.

I przyszedł czas na Masz talent…

Tak,  zostałem zgłoszony przez przewodniczącego szkoły. Nie wiedziałem, jak mógłbym się tam zaprezentować. Wieloma rzeczami się zajmuję. W pewnym momencie kolega, który właśnie przeprowadza ze mną wywiad… (śmiech) zaproponował, że może zagrałbym na perkusji. Pomyślałem wtedy… dobry pomysł (śmiech). Tym bardziej, że zobaczyłem listę, a tam 90% osób śpiewa, reszta robi też jakieś tam inne rzeczy, a perkusja – to mogło mieć siłę przebicia… i miało.

Jak oceniasz swój występ w konkursie?

W sumie w pierwszym etapie dobrze mi poszło. W drugim jeszcze lepiej. Szczerze mówiąc, nastawiałem się na zwycięstwo. Patrząc na reakcje jury i publiczności miałem taką nadzieję, że mi uda się. Jednak z jakichś przyczyn, bliżej mi nieznanych, stało się inaczej – zostałem nagrodzony trzecim miejscem.

I dostałeś propozycję castingu w Warszawie.

Owszem, zaproponowano mi takie coś. Nie wiem, na czym miał on polegać. Ta babka z „Plebanii” (Bernadetta Machała-Krzemińska – przyp. red.) powiedziała mi tylko, że szukają ludzi uzdolnionych i… bardzo przekonujące „się odezwiemy”. Jak na razie odzewu nie było. Dostałem pendrive’a 4 giga i inne upominki m.in. takie czerwone serce z napisem „Kocham misia” (śmiech) oraz kontrakt na występ podczas dni Jarosławia, którego de facto jeszcze nie zobaczyłem. Tak to jest.

Szukasz zespołu?

W chwili obecnej nie. Ćwiczę na gitarze, chce się bardziej obeznać z tym instrumentem. Jak pojadę na studia, to czegoś poszukam. Tam – wiadomo, jest więcej ofert, większe możliwości rozwoju. Bardzo trudno jest tu zmontować jakiś zespół. Perkusisty długo się szuka, basisty jeszcze dłużej.

Jeśli tak dobrze Ci idzie na perkusji, dlaczego zdecydowałeś się na gitarę?

Wszyscy mówią, że lepiej mi idzie na perkusji, ale bardziej skłaniam się ku gitarze. Poszedłem za głosem serca. Mieliśmy solidny zespół…

A wokalista?

Mieliśmy problemy z wokalistą… Bo to już trzeba mieć dar, nie oszukujmy się. Jeżeli chodzi o instrument, oczywiście, też trzeba mieć talent, ale duży procent to ćwiczenia i wyuczenie się tego. Śpiewanie też się jakoś ćwiczy, ale opiera się to głównie na talencie.

Przy perkusji trzeba mieć parę w rekach?

Niektórzy grę na perkusji traktują właśnie jako sport. Gitarzysta Scorpionsów – Kottak – zapytany, jakie sporty uprawia, wymienił m.in. właśnie perkusję.

Nie lepiej było zostać bardzo dobrym perkusistą niż przeciętnym gitarzystą?

Też się nad tym zastanawiałem. Jeszcze jak miałem zespół, przez to właśnie nie przespałem wielu nocy. Był taki okres, gdy grałem na perkusji i na gitarze, ponadto gram jeszcze w klubie Stal Rzeszów. Ale było ciężko, więc wybrałem gitarę. Do tego instrumentu bardziej mnie ciągnie. Jak mam wolny czas, to jeżeli mam wybierać grę na perkusji, czy grę na gitarze – wole gitarę. Chociaż wcześniej jak miałem największy okres zajawki na perkusję to serio… napier*****em.

Trzeba napier***ać?

Trzeba zapier***ać, żeby napier***ać (śmiech).

Jakub Hnat