Archiwum

„Widzieć dom – nie znaczy jeszcze wrócić…”

Christopher Nolan kojarzyć się nam może przede wszystkim z filmami science-fiction. To on reżyserował przecież „Incepcję”, „Mrocznego Rycerza”, czy „Interstellar”, a te filmy są przecież klasykami tego gatunku. Tym razem przedstawił nam coś zupełnie innego. „Dunkierka” to wojenne kino akcji wzorowane na prawdziwych historycznych wydarzeniach. W obsadzie Cillian Murphy czy Tom Hardy. Hans Zimmer odpowiadający za muzykę. Czy coś mogło pójść nie tak? Mogło. Ale zdecydowanie nie poszło.

„Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć” – te słowa legendarnego reżysera, Alfreda Hitchcocka, oddają świetnie przebieg akcji „Dunkierki”. Od samego początku film jest dynamiczny, naprawdę dużo się dzieje. Bez żadnych wyjaśnień zostajemy wrzuceni w wir działań wojennych, co trwa nieprzerwanie aż do spektakularnych końcowych scen, kiedy też jednocześnie rozwiązują się trzy główne wątki, które, dzięki świetnemu montażowi, znakomicie się ze sobą zgrywają i żaden nie wychodzi na pierwszy plan. Nie ma tu miejsca na sztuczne przedłużanie historii, czy przeciąganie opowieści niepotrzebnymi wstawkami. Film ten jest niejako lustrzanym odbiciem „Incepcji”. Tam – pełno rozbudowanych dialogów opisujących co dokładnie dzieje się aktualnie na ekranie. Przy tym filmie, „Dunkierka” jest filmem niemal niemym. O fatalnej sytuacji żołnierzy brytyjskiego BEFu i części oddziałów francuskich i belgijskich, informowani jesteśmy stopniowo, ale wciąż nie wprost. Jednym ze źródeł informacji dla widza są ulotki zrzucane przez Niemców, zawierające wiadomość „jesteście otoczeni”, inne kwestie wysnuć możemy z nielicznych, ale bardzo interesujących i znakomicie napisanych dialogów. Jeśli w „Dunkierce” pojawiają się słowa, zawsze wnoszą coś ważnego do historii.

Taki sposób przedstawienia akcji może jednak zrazić miłośników zżywania się z bohaterami filmu. Ubogie dialogi ciągną za sobą brak rozbudowanej psychologii postaci. Są drobne wyjątki, ale nie dostajemy wielu sygnałów świadczących o uczuciach i charakterach bohaterów. Nie poznajemy imion większości z nich. Mimo że sam lubię wczuć się w historie przedstawiane w filmie, to uważam jest to bardzo dobry zabieg ze strony twórców. Myślę, że Nolan chciał w ten sposób podkreślić dramaturgię czasów wojennych. Pokazał, że na wojnie nie jesteś jednostką, jesteś członkiem armii walczącej o swój kraj. Na wojnie nie jesteś Alexem, Peterem, czy Collinsem, jesteś żołnierzem piechoty, członkiem marynarki, albo lotnikiem. Tylko nieliczni zostaną zapamiętani z imienia i nazwiska.

Napięcie tego filmu nie jest jednak budowane tylko przez dialogi i prezentację wizualną zdarzeń. Kolosalnie ważną rolę odgrywa również muzyka. Muzyka nie byle jaka, bo i nie przez byle kogo stworzona. Hans Zimmer uchodzić może przecież bez dwóch zdań za jedną z najwybitniejszych postaci światowego kina, jeśli chodzi o produkcję ścieżki dźwiękowej. Niemiec już nie raz współpracował z Nolanem przy jego filmach. „Dunkierka” jest ich szóstą wspólną produkcją, wcześniej Zimmer tworzył muzykę do „Incepcji”, czy „Interstellar”. Utwory skomponowane na potrzeby filmu wspaniale komponują się z pozostałymi elementami przedstawienia historii. Wplecione w nie tykanie zegara znakomicie ukazuje nieprzerywalny upływ czasu. Stłoczeni na plaży żołnierze, w swojej bezsilności mogą tylko czekać. Na śmierć albo zbawienie. Nie wiedzą co nadejdzie. Hans Zimmer, za autorską ścieżkę dźwiękową z „Dunkierki”, nie bez powodu nominowany został do Oscara w kategorii „najlepsza muzyka oryginalna”. Utwory poza świetnym wkomponowaniu się w historię, budzą też u widza/słuchacza poczucie epickości, majestatu. Powodują ciarki na całym ciele.

„Dunkierka” jest niewątpliwie świetnym kinem akcji. Porusza, ukazując prawdziwe oblicze wojny. Opowiada niezwykle porywającą historię o wyczekiwaniu na ratunek, pracy cywili wspierających oddziały wojskowe, wpływu lotnictwa brytyjskiego na przebiegi bitew. To przede wszystkim wierne odwzorowanie prawdziwego przebiegu Operacji Dynamo. Całość zwieńczona pięknym monologiem -treścią artykułu z gazety. Podczas seansu, z pewnością wielu z widzów wbiło w fotel i jak w transie obserwowało kolejne wydarzenia. Niektórzy mogli się też wzruszyć. Szczególnie do łez – łez radości -skłaniało zakończenie. Ja także wszedłem w ten trans i nie wiem kiedy z niego wyjdę. Nie wiem czy kiedykolwiek…

Mateusz Trojnar