Archiwum

Święto (nie)zmarłych

Moja babcia regularnie w każdą sobotę dokładnie sprząta grób dziadka. Podlewa kwiaty i zapala znicze. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Zawsze uda się spotkać na cmentarzu kogoś znajomego, kto przyszedł w tym samym celu. Wszyscy ci ludzie dbają o groby swoich bliskich, ponieważ o nich pamiętają, chcą oddać im należną cześć, a przynajmniej tak to wygląda z pozoru. 

Kiedy byłam dzieckiem, przyjmowałam wszystko dokładnie takim, na jakie wyglądało. Myślałam wtedy, że zwłaszcza w ten jeden dzień w roku, zwany Dniem Zmarłych chodzi o to, aby okazać naszym bliskim pamięć jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. Myliłam się. Przez kilka ostatnich dni października wsiadanie do autobusu, który miał mnie zawieść do domu było niezwykle trudne. Wtedy, poza mną i kilkoma osobami wracającymi ze szkoły lub pracy, jechali nim także ci, którzy postanowili udać się do miasta w celu zakupienia najpiękniejszych chryzantem i jak największej ilości jak największych zniczy. W tych działaniach  przyświecała oczywiście idea prezentowania się z najlepszej strony przed sąsiadami. Jechałam więc do domu przy akompaniamencie uderzających o siebie lampionów, nieustannie wciągając nosem delikatny zapach wielu kwiatów.

31. października był dniem ostatecznych przygotowań. Razem z tatą pomogliśmy babci zawieść na cmentarz jej cały łup wojenny, zdobyty dzięki wykształconej przez lata umiejętności przepychania się łokciami przez tłumy na bazarze. Było tego sporo: dwie wielkie chryzantemy, stroik i prawie dwadzieścia zniczy. Słońce już zachodziło i było niesamowicie zimno, ale babci to nie przeszkadzało. Zmarzniętymi dłońmi przestawiała lampiony po kilka razy, co chwila cofając się by sprawdzić, jak jej dzieło wygląda z daleka. Ja w tym czasie przynosiłam z samochodu kolejne torby zniczy.

Nie byliśmy jedynymi osobami, które postanowiły przygotować wszystko tego wieczoru. Wokół pełno było ludzi, którzy stroili  groby swoich bliskich w  kwiaty i znicze. Wszystko to, sprawiało, że robiło mi się niedobrze. Kojarzyło mi się z popularnymi ostatnio w Internecie memami: „Żeby tylko sąsiad nie miał lepiej”. Co gorsze, u babci też zauważyłam chęć popisania się przed innymi. To mnie zabolało. Rozejrzałam się wokół i znów ujrzałam takich samych ludzi mających cel: pokazanie bogactwa i lepszego wyczucia stylu, niż bliscy zmarłego z grobu obok.

Wracając do domu zastanawiałam się, skąd u ludzi wzięła się tak silna potrzeba rywalizacji. Nawet w tak ważne dni poświęcone zmarłym grób musi wyglądać lepiej niż u sąsiada. Kwiaty mają być piękniejsze, a znicze większe. Zmarli się nie liczą. Znaczenie ma tylko widok innych osób, które zgrzytają zębami ze złości, bo ktoś ma ładniej przystrojony grób. A najbardziej szokuje mnie tłumaczenie: „Dziadkowi wszystko jedno, ile ma zniczy. A co by ludzie pomyśleli, gdybyśmy mu nic nie zaświecili?” Irytuje mnie to, bo wierzę, że zmarli na nas patrzą z góry. Wyobrażam sobie ich smutek, gdy nikt nie odwiedza ich na cmentarzu i zawód, gdy okazuje się, że bliskich nie interesuje ich pośmiertne szczęście, tylko wygrana w nieogłoszonym konkursie na najładniejszy grób. Gdy o tym myślę, jest mi  wstyd. Wstyd za otaczających mnie ludzi, dla których liczą się jedynie dobra materialne i poczucie, że jest się lepszym od innych.

 

Daria Stańko