Archiwum

Sztuka pięknego odchodzenia

Dopiero co widzieliśmy się pierwszy raz. Nie mógł zapamiętać naszych imion. Bez przerwy je mylił i wymyślał coraz to dziwniejsze zamienniki. Szczerze mówiąc, na początku mało kto go lubił. Denerwowało mnie jego roztrzepanie i chaotyczne ruchy. Kiedy mówił, rozpoczynał tyle wątków, że już sam nie wiedział od czego zaczął.

            Z czasem jednak się „dotarł”. Nie było już tego dystansu. Traktował nas na równi z sobą. Pokazał siebie od innej strony. Owszem nadal był tym samym zapominalskim i roztrzepanym człowiekiem, ale za każdym razem pokazywał swoją niezwykłą mądrość i wyjątkowość. Poruszaliśmy tematy, o których na co dzień się nawet nie słyszy. Nadawał im jednak nowego znaczenia, nowego wymiaru.

             Nie mylił już naszych imion. Wiedział kto jaki jest, kto się przykłada do zajęć, kto jest bystry, komu wszystko jedno… Otworzyliśmy się przed nim tak bardzo, że wiedział nawet kto z kim chodzi, kto ma jaki problem, co kogo dręczy. Nie spotkałam człowieka, który tak potrafił słuchać, tak nas rozumieć. Zapraszał nas nawet na rozmowy, chciał pomagać. Strasznie się angażował w te nasze spotkania. Trzeba przyznać, że czasem o nas zapominał, ale tylko na chwilę.  To przez ten jego odmienny świat. Po prostu był oderwany od rzeczywistości. Pisał, malował, tworzył, grał, śpiewał. Człowiek orkiestra.

            Minął rok. Spotkania się skończyły. Nadal jednak utrzymywaliśmy kontakt. Często rozmawialiśmy, spotykaliśmy się przy innych okazjach. Zawsze pytał o zdrowie, samopoczucie, chciał wiedzieć jak  nam się powodzi. Raz zapytał mnie nawet, czy jestem szczęśliwa… Byłam.

            Kilka dni temu dowiedziałam się, że wyjeżdża z miasta. Nie będzie go już w pobliżu. Nikt nie będzie pytał mnie o samopoczucie ani czy jestem szczęśliwa. Nie będzie już prowadził spotkań. Dziwna sprawa. Tak jakby w środku jakiegoś wielkiego planu, został wyrwany z kontekstu. Po prostu. Był, a teraz go nie ma. I tyle.

            Wielka niesprawiedliwość… Ile razy na naszej drodze są stawiani wspaniali ludzie, a potem nasze drogi nagle się rozchodzą? Jak gdyby nigdy nic. Dlaczego trzeba się godzić z odchodzeniem? A co gorsza, najlepiej zrobić to bez emocji. Człowiek był i go nie ma. Przemijanie. Nic nie jest wieczne. Przyzwyczajaj się. Każdy przychodzi i odchodzi. Im więcej takich ludzi będziesz miał na swojej drodze, tym lepiej. Tylko dlaczego muszę się z nimi rozstawać? Dlaczego zawsze musi nastąpić ten element? Ten najgorszy ze wszystkich. Odejście.

             A może właśnie musisz poczuć taki niedosyt? Może musisz zatęsknić, żeby kogoś docenić, zapamiętać? Może musisz poczuć smak tej sztuki? Tej pięknej sztuki jaką jest odchodzenie…

Martyna Brodowicz