Archiwum

ALE SERIAL! #2 – „Gra o życie”

„You know nothing, Jon Snow”, zabawny i sprytny karzeł, zima, która nadchodzi i nie może nadejść, krew, morderstwa i sadyzm, ogromna dawka seksu i częste zwroty akcji, a to wszystko okraszone olbrzymią dawką spojlerów. Mówi się „uważaj na marzenia, bo mogą się spełnić”, lepiej powiedzieć: uważaj w co grasz, bo możesz skończyć (to słowo odgrywa tu dosłowną rolę) grając  w „Grę o tron”. Zapraszam na drugą część cyklu „Ale serial” w którym zaprezentuje wam 5 najlepszych seriali ostatnich lat.

„Gra o tron” jeszcze na długo przed premierą budziła skrajne emocje. Kiedy stacja HBO w 2010 r.  postanowiła wpompować miliony dolarów na ekranizację „Pieśni lodu i ognia” Georga Martina postawiła wszystko na jedną kartę. Nikt wcześniej nawet nie myślał o przeniesieniu na ekran tak złożonej sagi. Jednak dlaczego „skrajne emocje”? Czytelnicy 5-cio tomowej serii (aktualnie 8 części) wiedzieli, że jeśli serial będzie trafnie odwzorowywał książkę, to szykuje się jeden z najbardziej kontrowersyjnych seriali w historii. Nie pomylili się.

„Game of thrones” miała swoją premierę w 2011 r., do teraz ukazało się 6 sezonów i od pierwszego odcinka zachwyca rozmachem, z jakim została nakręcona, rozbudowanym i skomplikowanym uniwersum oraz właśnie tym, że twórcy (David Benioff i D.B. Weiss) po prostu nie pieprzą się z widzem. Wiernie odtworzyli książkowy pierwowzór (przynajmniej w sezonach 1-3/4, później zaczęli pisać własną historię, za co przez niektórych fanów zostali uznani za „heretyków”)przenosząc na ekran najpikantniejsze szczegóły. Erotyczne intrygi, bigamia, gwałty, morderstwa własnych członków rodzin, a nawet kazirodztwo… witajcie w średniowieczu! To właśnie w realiach stylizowanych na „wieki średnie” rozgrywa się akcja serialu. W krainie Siedmiu Królestw po niewyjaśnionej śmierci namiestnika królewskiego, do stolicy całej krainy – Królewskiej Przystani, król (dużo tego „królowania”)Robert Baratheon wzywa swojego przyjaciela, Neda Starka, aby objął wolne stanowisko i pomógł mu utrzymać władzę. Prosty początek, który tak naprawdę jest wierzchołkiem góry lodowej. Mnogość bohaterów, wątków i miejsc nie ma granic. Fabuła toczy się w wielu częściach kontynentu „Westeros”, a prawie wszyscy bohaterowie (czasem o tym nie wiedząc) uczestniczą w morderczej grze o tron. Wygra ten kto pokona wszystkich rywali i zasiądzie na Żelaznym Tronie. „Ci, którzy dążą na szczyt, nie mogą liczyć na litość. Jest tylko jedna zasada – polujesz albo giniesz.”, jakby powiedział Frank Underwood z „House of cards”.

„Gra o tron” odniosła swój komercyjny sukces poprzez wykreowanie barwnych, charyzmatycznych postaci (Tyrion, Joffrey), chwytliwe powiedzenia („Wszyscy muszą umrzeć” i bardzo memowe „Winter is coming”), oryginalne kampanie reklamowe (np. trick z twarzami do 6 sezonu) i oczywiście to, za co serial nienawidzi się tak bardzo, że aż się go kocha, czyli… niespodziewane śmierci. Pojawił się jakiś fajny bohater? Właśnie kogoś polubiłeś? Ktoś chce naprawić ten „brudny” świat? Byłaby wielka szkoda…gdyby…nagle…pożegnał się z życiem… i to w najbardziej brutalny sposób. Od tych śmierci głowa pęka, a mężczyźni doceniają to co mają i na wesela patrzy się z zupełnie innej perspektywy…
Na szczęście od czasu do czasu giną znienawidzone postaci (dziwnie pisać szczęśliwie o śmierci, ale cóż… mam pewność, że będziecie skakać z radości np. przy morderstwie J…  A no tak, bez spojlerów.)

Spoglądając na serial od strony technicznej na pewno nie można pominąć scenografii, efektów specjalnych i kostiumów. Twórcy wykazali się niezwykłym pietyzmem. Każdy szczegół jest dopracowany, poczynając na wykreowanym komputerowo Murze lub smokach, kończąc na ubiorach bohaterów. Pomimo elementów fantasy, sceny wyglądają do bólu realnie, bez upiększania i patosu. Dobra historia obroni się sama. Cały świat jest jakby wyblakły, zimny jak stal, bez żadnych uczuć. Muzyka Ramina Djawadi tworzy trafne wypełnienie akcji, prowadzi nas od zimnej północy do gorących ziem południa, razem z obrazem przedstawiając wydarzenia.

Przed wielkim wyzwaniem stanęli reżyserzy i scenarzyści – na pewno nie było im łatwo zapanować  nad kilkunastoma głównymi bohaterami. Nagrać i złączyć epizody tak, aby stanowiły logiczną całość przy takim mrowiu wątków – brawa! W fabule poza kilkoma wyjątkami nie zapanował chaos, a akcja nie stoi w miejscu i nieustannie się rozwija.

Ciekawie rozwiązano problem doboru obsady. Nie zatrudniono wielkich nazwisk (może oprócz Seana Beana i Charlesa Dance’a), a w większość głównych ról wcielili się aktorzy znani z filmów klasy B lub dopiero debiutujący przed kamerą (np. serialowe rodzeństwo Starków). Dużo odpowiedzialność spoczywała na odtwórcach najmłodszych postaci – wbrew pozorom „Gra o tron” obfituje w bohaterów nastoletnich a nawet dzieci, chociaż nie jest dedykowana młodzieży. Młodzi, na czele z Maisie Williams (Arya) czy Jackiem Gleesonem (Joffrey) dają popis naprawdę porządnej gry. Na dodatek niektórzy z aktorów, dzięki swoim rolom zostali dostrzeżeni przez innych reżyserów i dostają coraz więcej propozycji ze świata Hollywood (np. Emilia Clarke)

„Gra o tron” już jest serialem kultowym, a przecież jeszcze się nie skończył – w lipcu br. premiera 7 sezonu. Chyba o żadnym innym tytule nie mówiło się tak wiele i jeszcze na długo po zakończeniu emisji zostanie w głowach licznych fanów. Każdy następny sezon jest wielkim popkulturowym wydarzeniem. Wystarczy rano po premierze najnowszego odcinka wejść na Kwejka, Facebooka lub Twittera. Dzienna dawka memów i spojlerów gwarantowana.

W następnej części z krwawego Westeros przeniesiemy się do małego, niepozornego miasteczka na północy USA. Miasteczka, w którym kryją się pokłady zła. Hit lat 90. – „ Miasteczko Twin Peaks”

Karol Moszumański