Archiwum

Bajka za 27 złotych

Nowy film Jamesa Camerona miał być hitem, który przyćmi sukces „Titanica”. Jednak dla weteranów dużego ekranu okazał się kitem, dla odwiedzających kino sporadycznie słodką i ckliwą opowiastką , a dla dzieci bajką z potworami.

Intencje reżysera były dobre. Film miał być pouczający, z puentą. Planeta Pandora wpada w ręce ludzi, którzy chcą ją wykorzystać w celach czysto zarobkowych, bowiem znajduje się tutaj cenny kruszec wart miliony. Są bezwzględni, nie zawahają się zabić, gdy coś lub ktoś stanie im na drodze do zdobycia fortuny. Tak się też dzieje – wybucha wojna. Wygrywa oczywiście dobro. Historia stara jak świat, ale nadal aktualna. W fabułę wpleciony jest również wątek Jacka Scully’ego, sparaliżowanego młodzieńca, który, stając się jednym z plemienia Na’avi, zaczyna wierzyć, że jego życie ma sens, bo znów może chodzić.

Film wydał mi się stanowczo za długi. Te 160 minut siedzenia i oglądania w okularach przyprawił mnie o ból oczu oraz innych części ciała i ogólnego znudzenia. Opinie na temat „Avatara” są niekorzystne. Jednak przeglądając fora internetowe na temat filmu można przeczytać też komentarze pochlebne. Ludziom podoba się w filmie muzyka, która jest tłem, narracją do całej opowieści. Chwalą sobie efekty specjalne, jak na dobry, amerykański film przystało i uważają, że warto było czekać 12 lat na kolejne arcydzieło Camerona.

Mimo pozytywnej oceny filmu, chyba każdy liczył na świetną produkcję 3D i… się przeliczył, bo „Avatar” nie różni się niczym od wcześniejszych filmów science fiction. Tutaj przychodzi mi na myśl jedyna zaleta filmu – świetna kampania reklamowa czyli jedna z niewielu rzeczy, które udały się twórcom. Szum medialny wokół tej „super produkcji” może przytłoczyć. Prawdopodobnie rozmach w rozreklamowaniu filmu przyczynił się do tego, że widzowie wychodzili z seansu w poczuciu rozczarowania i znużenia.

 

Agata Socha