Archiwum

Nie płaczmy nad Bożym Narodzeniem

Bardzo długo było tutaj cicho.

A ja siedziałam sobie w tej ciszy. Układałam puzzle.

Nie płaczmy nad Bożym Narodzeniem. Nie nam zrozumieć co się wtedy dzieje. Przeżyjmy po swojemu te prawie dwa tygodnie wolnego od pracy.

*

– Szybko mi to zleciało. Siedziałem w domu, przeczytałem cztery książki i piłem wino. Książka, wino, książka, wino, książka, wino i tak naprzemian.

*

– „Idzie rak, nieborak, jak ugryzie będzie znak”. Tak się robi biednym, małym dzieciom.
– Ja tak robię kotu.
– I co, powiedział ci kiedyś, żebyś przestała? Posłuchaj w Wigilię, może powie ci „zostaw! zostaw!”.
– Jak byłam mała to szczerze wierzyłam w to, że zwierzęta w Wigilię przemówią ludzkim głosem. Pewnego roku nawet wzięłam koc i powiedziałam babci „Babciu, tej nocy śpię w stodole”.

*

– Wszystkiego najlepszego w nowym roku, obyś, mimo wszystko, się nie zmieniał.
– Bujaj się.
– Sam się bujaj.
– Twoje zdrowie!

*

– Sporo leżałam na kanapie. Telewizor mi gderał, że spędzę święta w szczęściu, z rodziną, w której każdy jest uśmiechnięty i ma ładne zęby. Chodziłam w złym humorze, który zaczęłam podłapywać od innych moich znajomych. Nawet założyłam, że się zmienię. Włączyłam myślenie „Nowy rok – nowa ja”. A później zobaczyłam swoje zdjęcia, które znajomi wysłali mi w dzień urodzin: palę papierosa na tle pięknego, górskiego krajobrazu, zażeram się pizzą na Małym Rynku, pomyślałam o teleportach z ulicy Szczytniańskiej wprost do mojego cieplutkiego łóżka na drugim końcu miasta. Wyjrzałam w przyszłość. Dlaczego postanowienia noworoczne się nie spełniają? Bo chcemy z siebie skreślić rzeczy, które tak naprawdę nas definiują. Albo chcemy skreślić końcowy skutek całej reakcji łańcuchowej, nie czepiamy się powodu.

*

– Wiesz co, ja nie wiem, jak ty, która żyjesz pełnią życia, spełniasz się, marzysz o podróżach, mieszkaniu w ziemiance na końcu, kurwa, świata, ty, która cieszysz się jebanym zachodem słońca w zimie… pozwoliłaś, by zniszczył cię jeden człowiek.

*

– No i wróciłam do domu. Przez siedemnaście pieprzonych lat nigdy nie dali mi prezentu droższego niż maseczka na pryszcze, o którą resztą sama prosiłam. Słuchaj, mówiłam im nie raz, że chciałabym się nauczyć grać na gitarze. Ale ta gitara w domu, to prośba nierealna tak jak mały piesek czy kotek. I wyobraź sobie, że w tym roku pod choinką stało wielkie pudło na którym zobaczyłam swoje imię. Gitara. Na kartce, którą przylepiła tam moja matka było napisane „To miało być dla Marceliny, ale na szczęście można zwrócić”.

*

– Wiecie, w tym roku poczułam w końcu magię świąt. Naprawdę. Tylko później okazało się, że w domu tylko ja ją poczułam.

*

W.M.