Archiwum

Kung Fury – eksplozją w oldschool

Wybuchy; podróż w czasie; naziści; wikingowie z bronią palną; starożytna przepowiednia; legendarny „Power glove”*; lasero-raptory; czysta akcja i brak zbędnych scen fabularnych. Tak w zasadzie mogę opisać cały film. Pytanie tylko: przepis na hit, czy spora dawka kiczu? To nieistotne! „Kung Fury”, miał być ukłonem w stronę lat 80. Ukłonem, który na tle eksplozji łamie, niczym kręgosłupy, normy dzisiejszych filmów i powiem jedno. Robi to cholernie dobrze.

Film Davida Sandberga, opowiada historię Kung Fury „najlepszego gliny na świecie”, który musi cofnąć się w czasie do nazistowskich Niemiec, aby zabić mistrza sztuk walki, zwanego Kung Führer (zgadnijcie kto to). Przez całe pół godziny filmu, bohater walczy, bądź poznaje pozostałe postacie, mające wspomóc go w drodze do celu. Jeżeli chodzi o fabułę, ograniczę się do tych dwóch zdań, bo ciężko opisywać tak krótki film, nie spoilerując go przy tym.

Dzieło jest konkretne w przekazie. W pełnym tego słowa znaczeniu. Nie ma tu typowych „zapchajdziur”, czy zbędnego zagłębiania się w historię i motywy postaci. „Kung Fury”, pokazuje wyłącznie to, co ma do pokazania, bez zbędnego rozdrabniania się. Nie zapominając przy tym o sporej dawce dowcipu.

Jeśli chodzi o humor, niemożliwe gagi są tu na porządku dziennym (Hitler, strzelający do policjantów, przez telefon. Bezcenne!), a zabawa językiem jest po prostu przednia. I tu mała uwaga z mojej strony: Nie oglądajcie tego filmu z lektorem, czy napisami! W tych 30 minutach i tak nie ma jakiejś masy dialogów, a z przetłumaczeniem tego typu żartów, może być problem [np. Bohater mówi: „I am disarming you.” (z ang. „Rozbrajam cię”), po czym urywa delikwentowi ramię (z ang. „arm”)]. Takich żartów jest tu cała masa, więc dobrze radzę: zróbcie sobie trening przed maturą/kolokwium/testami/Bóg jeden wie czym jeszcze i obejrzyjcie całość po angielsku.

Obraz i efekty specjalne, sprawdzają się znakomicie. Efekty, które wyraźnie mają wyglądać jak te z przed trzydziestu lat, są idealnie oddane. Nowocześniejsze, jak choćby eksplozje czy dinozaury (I to takie prawdziwe), również cieszą oko.

Muzyka również trzyma poziom, przywodząc na myśl klasyki, dopasowując się bitami do każdej ze scen. Skoro już wspomniałem klasyków, utwór promujący film, nagrał sam David Hasselhoff (DAVID HASSELHOFF!), pod tytułem True Survior. Polecam poszukać na YouTube, bo kawałek szybko wpada w ucho (czasem aż za bardzo…).

Nie bardzo wiem, do czego miałbym się przyczepić. Już nawet nie biorę pod uwagę faktu, że film jest fundowany przez fanów (600 tysięcy dolarów na kickstarterze. Wow!**). Film to same konkrety, więc jego długości nie można postrzegać za wadę, a wszystko inne jest takie jak być miało. Może śmierdzące kiczem, ale takim za jakim tęsknimy z lat 80-tych.

Podsumowując: „Kung Fury”, jest to udany hołd przeszłości i przy okazji świetny film. Jest darmowy i nie trwa zbyt długo, zatem sądzę że każdy powinien wygrzebać te pół godziny wolnego czasu, aby się nim nacieszyć. Humor jest specyficzny, współgrający z równie specyficzną grą aktorską (głos głównego bohatera), w połączeniu z toną nawiązań i ukłonów do starych gier czy filmów, daję wesoły, oraz barwny w środkach przekaz. Jeśli nie czujesz „tych klimatów”, może ci się nie spodobać, ale jeśli kojarzysz cytat Lucas’a***, z pierwszego przypisu… Musisz to obejrzeć.

*Mało popularny w czasach wydania kontroler do NES’a. „It’s so Bad!”.

**Wyobraźcie sobie teraz kolesia z pierwszego lepszego filmiku MLG, nad którym sypią się pieniądze.

***https://www.youtube.com/watch?v=t7eIUM8QRNU                                                                                     

 

Arinet