Archiwum

Glasskon, czyli tam i z powrotem

Świst. Drganie powietrza. Nagle tętent dziesięciu par butów, dobiegający z coraz mniejszej odległości. Cóż to za hałas? Czyżby rycerz w jeans’ach na ramionach, prowadził towarzyszy w bój? Czyżby tłum ludzi ścigał meksykanina w celu ogołocenia go ze skarpetek? Czyżby rzesza chętnych, pędziła do kawiarni, wygrać słodycze w pojedynku? Czy to aby nie szpital psychiatryczny? Odpowiedzi na te pytania, zawierają się w jednym słowie. Glasskon.

Powiedz „Przyjacielu” i wrzuć 5 złotych do puszki.

Glasskon, zwany również Szkłokonem, (Jeśli nie wiesz czym jest konwent, biegiem do wikipedii) zorganizowany w ramach 23 finału WOŚP z ramienia Krośnieńskiego Klubu Fantastyki „Elizjum”, ściągnął do tej miłej mieściny rzeszę (czyt. Ok. 100 osób) ludzi. Śmiałkowie, gotowi przeżyć wspaniałą przygodę (tudzież po prostu miło spędzić czas) mniej lub bardziej uzbrojeni, o godzinie 9:00 przestąpili progi Regionalnego Centrum Kultury Pogranicza. I wtedy się zaczęło. Prawie. Rozpoczęcie, zaliczyło lekkie opóźnienie, ale w skali całego konwentu, nie trzeba było długo czekać na uruchomienie większości atrakcji.

(…) W krainie Krosno, gdzie zaległy się cienie…

 Ostatnie piętro, reprezentowała, tradycyjnie konsola, na której młodzi „metalowcy” grali w „Guitar Hero”, po czym jak na twardzieli przystało, zaczęli okładać się po twarzach. W „Dragon Ball: battle of Z” rzecz jasna.
Do tego doszedł „Singstar”, przyciągający wszelkiej maści śpiewaków. Zaraz przy nim zaś,  okazja do wytańczenia się na DDR przy mocno japońskich rytmach.

Poziom niżej, ścierali się wybitni stratedzy, przy najróżniejszej maści planszówkach, chociaż miecze również poszły w ruch. Nieopodal pól bitew, rozpościerało się stoisko z wystawionymi na sprzedaż używanymi przedmiotami codziennego użytku (czyt. Mangi, książki, gry, przypinki itp.). Wszystko w ramach WOŚP’u oczywiście.

Parter, należący do sztabu Orkiestry, mimo wszystko przykuł uwagę konwentowiczów, licznymi wypiekami (z naciskiem na wafle) czy ciepłymi napojami. Tyle że to bajka trochę rozbieżna ze „Szkłokonem” więc na tym poprzestanę.

Problemów technicznych było nie wiele. Obsunięcie się godziny rozpoczęcia i zaczarowany rzutnik (nie wiem jak inaczej określić rzutnik, który bez powodu wyświetlał obraz w inwersji) to jedyne, jakie jestem sobie w stanie przypomnieć. Tu organizatorzy, odwalili kawał dobrej roboty, biorąc pod uwagę fakt, że konwent powstał w niecały miesiąc (to akurat wyczyn).

To nie koniec podróży…

Konwent był naprawdę świetny. Z powodu małej liczby osób, nie można było narzekać na ścisk, ale to chyba jeden z czynników, który stworzył klimat tego konwentu. To jak w małych wioskach. Im mniej ludzi na metr kwadratowy, tym więcej kojarzonych twarzy, a w tym przypadku, sprawiło to większe przywiązanie się konwentowiczów do siebie. Panowała wręcz rodzinna atmosfera.
Co do prelekcji, podzielono je na dwa bloki, które podobno były ciekawe (nie dane mi było odwiedzić żadnej z nich) i z tego co zauważyłem, przykuły większą część gości.
Jak na pierwszą edycję „mini konwentu”, był on niezwykle udany i liczę na to, iż następna edycja będzie jeszcze ciekawsza.

 

Arinet