Archiwum

Było, minęło. Warto o tym pamiętać?

12 wigilijnych dań zjedzonych, życzenia złożyliśmy, opłatkiem się przełamaliśmy, swoje przy stole odsiedzieliśmy, Jezus się narodził. No to chyba wszystko. Można wracać do codziennego  życia. Za chwilę skończy się urlop, znów do pracy i żadnego śladu po tych świętach nie będzie. Może ewentualnie trzeba będzie pójść na siłownię, żeby zrzucić kilka kilogramów. Święta jak święta, nic nadzwyczajnego.

W takim razie po co to wszystko?

            Jeśli tak to ma wyglądać, to bez sensu tracić czas. Sam Bóg obdarzył nas tak wielkim darem. Zstępuje na ziemię. Rodzi się w jakieś szopie wśród zwierząt, poświęca swoje życie dla naszego marnego bytu. A my co dajemy Mu w zamian? Zamiast Go czcić, zachowujemy się jak typowy egoista. Myślimy tylko o sobie. W co się ubrać, którym obrusem nakryć stół, której zastawy użyć, czy zamówić kolację wigilijną, czy jednak się trochę natrudzić i zrobić ją samemu. Przecież nie po to Bóg przychodzi na ziemię. Całe te przygotowania są tylko dodatkiem. Oprawą. Wykończeniem. Ostatnim pociągnięciem pędzla.

Jaka jest idea?

            Czas adwentu, to czas przygotowania na coś niezwykłego. Wtedy właśnie mamy się zastanowić jak przeżyć Boże Narodzenie. To jest chyba najważniejszy okres całych tych świąt. Musimy trochę zwolnić. Zajrzeć na chwilę do swojej duszy. Zrozumieć siebie. Zamknąć się na chwilę z samym sobą w ciemności swojego pokoju. Prosić Boga o łaskę zrozumienia. Wyciszyć się.

Za oknem jest już zima

            Za oknem delikatnie wirują płatki śniegu. Temperatura na zewnątrz sięga już do – 5 stopni na drzewach powoli pojawia się szron. Wszystko umiera. I wtedy właśnie nagle, pośrodku tego wszechobecnego umierania, rodzi się życie. Niezwykła jasność. Rodzi się sam Bóg. Intrygujące, że właśnie wtedy. Wszystko i wszyscy przygotowują się do odpoczynku, do snu, do chwili wytchnienia, a Bóg wybiera właśnie taką porę. Może właśnie dlatego, żebyśmy też przyłączyli się do zimowego zasypiania? Ale tylko połowicznie. Składamy się z duszy i ciała. Bóg daje nam wyraźne znaki. Zostawcie na chwilę swoją cielesność, swój świat. Skupcie się na duszy, za swoim zbawieniu.

W dialogu z Bogiem

            Właśnie tu wszystkie drogi się stykają. Całe to wyciszenie, kontemplowanie, usypianie prowadzi do rozmowy z Bogiem. Do modlitwy. To jest chyba sposób na znalezienie własnego złotego środka do przeżycia tych świąt po Bożemu. Nie wśród szału zakupów, wśród prezentów, świątecznego zamieszania, tylko właśnie z Bogiem. Z tym małym dzieciątkiem, które zaraz ma się narodzić.

Cały szkopuł w przygotowaniu

            Jeśli źle się do tych świąt przygotujemy, nie będziemy potrafili ich także godnie przeżyć. Przeciekną nam między palcami, nawet nie zauważymy, że już minęły. Po prostu. Były, ale już się skończyły. Nic nie dzieje się przypadkiem. Święta Bożego Narodzenia obchodzimy rok w rok po to, żeby coś z tego całego świętowania wynieść.

Ósma plaga

            Co ma znaczyć „wesołych świąt”? Mam się bawić w te święta? Wesoło je przeżyć? Wesołe, czyli jakie? To się trochę kłóci z całą ideą tych świąt. Wesołe jest rozpakowywanie prezentów, spotkanie z rodziną, zabawa. Ale święta mają być czasem wyciszenia, zastanowienia. Oczywiście bez przesady, nie mówię tutaj o umartwianiu się, poszczeniu  i ciągłym kontemplowaniu nad sensem życia. Po prostu musimy znaleźć chwilę w tym naszym pędzącym świecie na zastanowienie się, po co Bóg przychodzi do mnie. I może zamiast kolejny raz pisać „wesołych świąt” – wyślij do wszystkich kontaktów, napisz szczęśliwych świąt, dobroci narodzin.

 

Martyna Brodowicz