Archiwum

Wagarowanie z głową

Wbiegasz
zdyszany do szkoły po nieprzespanej nocy. Masz ochotę rzucać czymkolwiek w kogokolwiek
– jakoś czujesz już, że to nie jest Twój najlepszy dzień. Dodatkowo kumpel z
ławki przypomniał Ci o sprawdzianie z polskiego. Masz w głowie ustalony plan
ucieczki?

Ten tekst będzie wybitnie
niepedagogiczny, ale za to bardzo życiowy. Bo cóż uczeń zna lepiej, jak nie
wagary? A wagarować też trzeba umieć. Nie wystarczy tylko z olbrzymim bananem na
twarzy przesiedzieć 45 minut języka niemieckiego w toalecie, na dodatek będąc dumnym
ze swojego sprytu i inteligencji. Taką akcję można zaliczyć do mało udanych,
praktycznie to lepiej się nią nawet nie chwalić. Kumpli z klasy trzeba zadziwić
jakimś oryginalnym pomysłem. Z każdych wagarów należy też wyciągnąć coś
wartościowego, coś, co zastąpi nudną lekcję. Ba, wniesie do Twojego życia
chociaż odrobinę radości i pozwoli zapomnieć o szkole. Przejdźmy jednak do
początku…

Dzień zaczyna się od
historii. Na początku jest nieźle, nie licząc spóźnienia, które masz zapisane w
dzienniku. To już piąte w tym miesiącu, chyba coś nie tak jest z zegarkami w
domu… Mniejsza jednak o to, prawdziwa rzeź dopiero się zaczyna. Druga lekcja
to niemiecki i pytanko, które wisi nad Tobą już dwa tygodnie. Niestety, tym
razem „paluszek i główka…” nie zadziałały. Cały spocony stoisz pod tablicą i
wyrzucasz z siebie ochłapy zdań w czasie Perfekt, w pełni świadomy o ich
znikomym stopniu niemieckości. Jakimś cudem dostajesz trzy i cały w skowronkach
siadasz w ławce. Myślisz, że nie jest źle, że teraz to już z górki. Jakże się
mylisz. Schody zaczynają się właśnie teraz. Na pięciominutówce ucinasz sobie
pogawędkę z klasowym kujonem. Właściwie sam nie wiesz po co. On staje się Twoim
natchnieniem, pod jego wpływem dostajesz totalnego olśnienia. Plan dnia po tej
rozmowie jawi się następująco: matma – sprawdzian z funkcji, na który
standardowo nic nie umiesz, polski – kartkówka z renesansu („Eeee, a kto to był
Jan Kochanowski?”), biologia – oddawanie referatów z układu krwionośnego
(„Przecież nikt mi nic nie powiedział!”) i na deser geografia – sprawdzian z
całej atmosfery („To w ogóle wiatry można jakoś dzielić?”). Jednym słowem –
masz prze… ??le z Tobą. Nie pozostaje nic innego, jak dyskretnie zmyć się ze
szkoły. Jak to zrobić, żeby było dobrze?

To jedno z tych
egzystencjalnych pytań, na które ludzkość nie ma odpowiedzi. Ciekawych opcji
jest kilka, warto je rozpatrzyć przed podjęciem decyzji. Opcja numer jeden:
wsiadasz w najbliższy autobus i wracasz do domu. Nie, to zły pomysł. Mama znowu
przyczepi się, że nie ma Cię w szkole. Opcja numer dwa: szkolna biblioteka.
Kolejny zły pomysł, przecież nie opowiesz o tym kumplom… Opcja numer trzy:
spacer po parku dla rozjaśnienia umysłu. Pudło, dziewczyny pomyślą, że masz
słabszą psychikę od nich. Opcja numer cztery: włóczysz się do pizzeri,
osamotniony i spłukany. Nie ma nikogo, choćby po to, żeby postawił Ci frytki.
To wyjście z sytuacji także wydaje się bezsensowne. Więcej pomysłów nie
przychodzi Ci do głowy. Zdajesz sobie sprawę, że ten dzień w szkole może być
dla Ciebie bardzo cennym doświadczeniem, poćwiczysz cierpliwość i wyobraźnię. („Ble,
ble, ble… bzdura, jak mało która”) Jakoś przecież trzeba wykręcić się od glana,
przynajmniej z biologii. Zrezygnowany wracasz do klasy, już wiesz, że ten dzień
nie może skończyć się dobrze.

Z całej tej historii morał w
tym sposobie: tylko ludzie pomysłowi, kreatywni i z odpowiednim kieszonkowym
mogą sobie pozwolić na luksus, jakim są wagary. Dla nauczycieli powinno być to
jakieś pocieszenie, choć nie na dłuższą metę. Zaręczam, że 90% każdej szkoły
średniej stanowią ludzie w razie takiej potrzeby bardzo kreatywni. A pozostałe
10% bywa czasem bardzo zdesperowane.

Maria Ocalewicz