Archiwum

Człowiek, któremu nasrali do klarnetu

Jak opisać człowieka, który był na wojnie, fotografował prezydenta i dostał World i Grand Press Photo? Cholernie trudno.

Wojciech Grzędziński to jeden z… O! Wspaniale obserwuje. W życiu stawia na pewność. Nie lubi bawić się w kotka i myszkę. Przeżył wojnę, klęski żywiołowe i życie w stolicy- czyli wszystko. Ostatnimi czasy ma bzika na punkcie fotografowania rzeczy związanych z muzyką. Od wielu lat zajmuje się Konkursem Chopinowskim. Zna już cały personel i ma wzięcie większe niż niejeden skrzypek. Sam określa się mianem wolnego strzelca. W fotografii dąży się do wolności fotografa. Spełnienie nie jest osiągalne, bo zawsze można było lepiej wykadrować to zdjęcie. Choć mam wrażenie, że Wojtek nigdy nie pomyślałby o nazywaniu siebie mistrzem.

Z każdym kolejnym spotkaniem z dziennikarzem wywiązuję się pomiędzy nami więź. Raz silniejsza, raz słabsza. Warto wiedzieć, że Wojciech gości u nas rok w rok i raczej się nie żegnamy, tylko ustalamy datę kolejnego spotkania. Tym bardziej doceniamy to, że mu się chce.

Do fotografa prezydenta pasuje określenie ważniaka. Po prostu poważnego pana, który nie ma, o czym pogadać z młodymi. Nam tematy się nie kończyły.

Pokazał nam swoje zdjęcia, omówił i otworzył serce. „Prezydentura w obiektywie” robi wrażenie. Jest jeszcze lepiej, kiedy dowiadujemy się o okolicznościach robienia zdjęć. O tym jak trzeba biec obładowanym jak wielbłąd przed Angela Merkel i Bronisławem Komorowskim, żeby zrobić dobre ujęcie.

Nie lubi koloryzować, więc rzetelnie przedstawia rzeczywistość. Pokazuje zdjęcie Kwaśniewskiego z innym politykiem w restauracji czy Komorowskiego na plaży i mówi „to tak się robi politykę”. Bo widać, że jest cięty na podkoloryzowania. I ja mu wierzę.

Podczas wykładu zrobiło się dość niecodziennie. Wyobraźcie sobie Mickiewicza, który uczy pierwszoklasistów alfabetu. A teraz Wojtka, który rysuje na tablicy prostokąty i linie. On mistrz w swoim fachu uczy nas totalnych podstaw. Nas, kompletnych laików. Za darmo.

Wojna wyzwala w ludziach to, co jest prawdziwe

Powtarza Wojtek. Pokazuje zdjęcie: i mówi, że ojciec w odwecie poparzył własną córkę. Nie zatrzymuje się, nie użala. Wprowadza nas w tą historię i nie liczy na nic więcej. Czeka- daje nam czas na szybsze przetrawienie opowiedzianej historii i obrazu. A nam opadają szczęki.

Nie opowiada o wojnie, jako najgorszym przeżyciu. Nie ma w nim chęci przedstawienia nam wojennego tragizmu. Takie są realia i mamy to rozumieć. Wojtek jest skromny, co gryzie się z jego osiągnięciami. Dopóki go się nie pozna to się w to nie wierzy.

Stworzył z pokoiku szkolnego radia wnętrze aparatu fotograficznego. Siedzieliśmy tam, przez co najmniej pół godziny w ciemni i oglądaliśmy odbicie budynku. Obraz szkoły, koszmar większości uczniów, a my nie chcieliśmy wychodzić. Plan był taki, żeby podzielić się na grupy i zrobić trzy dobre zdjęcia. Nawet nie wiecie jak awykonalne było dokonanie tego. Jest nawet gorzej, kiedy ocenia Was Grzędziński.

Udało mu się nas zaskoczyć. Zaczął opowiadać historię. Mniej więcej tak to szło: stoi grupa ludzi, pośrodku nich Wojtek z aparatem. Ty pożyczasz go na chwilę i chcesz sprawdzić jak wyszedłeś na zdjęciach. Klikasz delete i niemalże żegnasz się z życiem. Pyk i zostajesz koszmarem sennym Wojtka.

Jest taka rzecz, której nie robi się fotografowi. Nie usuwa się zdjęcia. Klarnecista, podczas Konkursu Chopinowskiego to zrobił. Kolega Wojtka skomentował to słowami: „To tak, jakby ktoś Ci nasrał do klarnetu”.

Po nim naprawdę nie widać, że był na wojnach. Analizując zdjęcie dopowiada do niego całą historię. Pamięta nazwiska, okoliczności, czasami nawet zna dalsze losy bohatera obrazu. Wojciech Grzędzinski to człowiek, po którym nie widać ile przeżył. Nie ma maniery robienia z siebie bohatera.

Najbardziej ucieszony był jednak z apartamentu, który otrzymał pod nieobecność Ani Godzwon. Bo wreszcie dostał ten prezydencki.

Już ustalamy termin kolejnego spotkania i wydaje mi się, że nie tylko my nie możemy się go doczekać.

Kate Motyka