Archiwum

ALE KINO! #9 „Gary Oldman: zawodowiec”

„- Benny, bring me everyone.

– What do youmean „everyone”?

– EV-ERY-ONE!!”

W dziewiątym „Ale kinie” będzie trochę inaczej. Powyższy dialog wszedł już na stałe do grupy kultowych i historycznych powiedzeń świata kina. Film, który wam przybliżę chociaż jest znakomity, można (żeby nie powiedzieć: trzeba) obejrzeć dla jednego aktora, postaci przez niego stworzonej i kilkunastosekundowej (!) sceny w której padają cytowane wcześniej słowa. Popis aktorski wirtuoza w swoim fachu, człowieka bez którego świat kinematografii byłby inny. Panie i panowie, przedstawiam wam wybitną rolę w również wybitnym filmie. Gary Oldman, jako Norman Stansfield w filmie Luca Bessona z 1994r. – „Leon: zawodowiec”.

Norman Stansfield stoi na czele skorumpowanej i kpiącej z litery prawa grupie gliniarzy, która zajmuje się  nielegalnym handlem narkotyków. Jednak film skupia się na historii seryjnego mordercy na zlecenie, lekko przygłupiego tytułowego „Leona” (w tej roli Jean Reno). Wiemy o nim tyko tyle, że jest najlpeszy w swoim fachu. Jak sam o sobie mówi: „sprzątam”. Pewnego dnia po serii niefortunnych zdarzeń (bez spojlerów) trafia do niego dwunastoletnia Matylda (Natalie Portman). Od tego momentu funkcjonowanie dziewczynki i profesjonalnego zabójcy zmienia się diametralnie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby w ich życie nie wkroczył psychopatyczny policjant, wraz ze swoją zgrają.

Mamy do czynienia z niespotykanym paradoksem. W filmie Bessona teoretycznie „ten zły” (Leon) jest postacią na wskroś dobrą, a „ten dobry” – Norman (w końcu stróż prawa) to bohater parszywy do szpiku kości. To nie koniec paradoksów, następny jest jeszcze dziwniejszy: Gary Oldman odegrał Stansfielda tak dobrze, pokazując swój cały kunszt, talent, dyspozycje, a nawet powołanie do bycia aktorem, że zakochujemy się w tej bezwzględnej postaci. Szaleństwo wyziera z każdego gestu policjanta, jego jakiekolwiek wypowiedziane słowo przyprawia o ciarki na całym ciele. To w jaki sposób chodzi, porusza się, a nawet patrzy… Oldman ma w swoim dorobku wiele genialnych ról, ale żadna nie równa się z epickim gliną z „Leona”.

Trzeba dodać, że para głównych bohaterów poradziła sobie w swoich rolach rewelacyjnie. Zarówno Reno jak i młodziutka Portman zagrali najlepiej w swoim życiu, lecz w porównaniu z Garym…. co tu dużo mówić – inna liga.

W tym pędzie i litanii zachwytów (zasłużonej) nad brytyjskim artystą, o mało co nie zapomnieliśmy o całym filmie. Besson pokazał nam z ciekawej perspektywy dość biedne dzielnice Nowego Jorku, Codziennie rozgrywają się tam dramaty bezimiennych ludzi, który świat w ogóle się nie przejmuje. Kwestia narkomanii, przemocy, rozpadu rodzin, skorumpowanego wydziału prawa nikogo nie obchodzi do momentu aż znajdzie się ktoś taki jak Leon – złoczyńca, która dokona samosądu i „odpłaci pięknym za nadobne”. „Leon: zawodowiec” przede wszystkim naświetla problem szybkiego i pochopnego oceniania ludzi. Pozory mogą mylić i nie zawsze człowiek piastujący jakieś ważne i odpowiedzialne stanowisko będzie przykładem postępowania dla społeczeństwa. Działa to też w drugą stronę; ktoś na kim wieszamy psy i na którego widok splunęlibyśmy na ulicy może okazać się wartościowym i szlachetnym człowiekiem.

Na koniec wrócę jeszcze raz do Gary’ego. To m.in. dzięki niemu mogę zaliczyć „Leona” do moich 10 najlepszych filmów w historii kina. Panie Oldman – kłaniam się w pas i jednym słowem: EVERYONE!

W ostatnim – dziesiątym – „Ale kinie” skończę tym czym zacząłem. Jeszcze raz mafia. Jeszcze raz rodzina. Jeszcze raz Corleone. „Ojciec chrzestny II”Francisa Forda Coppoli z 1974 roku.

Karol Moszumański