Archiwum

MAX PAYNE

Przebijając się przez drzwi, wpadasz do pokoju pełnego gangsterów. Pierwszy umiera, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Rzucasz się w bok, ledwie mijając chmurę pocisków lecącą w twoją stronę. Zanim ponownie dotkniesz ziemi, dwóch kolejnych żegna się z życiem. Podnosisz się za osłoną, ładując oba pistolety. Słyszysz kroki przeciwnika. Czujesz przypływ adrenaliny i… Wyskakujesz.

Wielu graczy mogło odgrywać tego typu sytuacje, dzięki stworzonej przez Remedy grze, o tytule Max Payne. To wydany w 2001 roku klasyk, którego w środowisku gier aż wstyd nie znać. Przyznam się szczerze, że mimo jego popularności, ukończyć gry nie było mi dane. Aż do niedawna… Gdyby nie nagła tragedia, jaką było zepsucie mojej karty graficznej, pewnie Max dalej czekałby na półce kolejne kilka lat. Tak się jednak nie stało, a owa gra nieśmiało zagościła na moim dysku. Po obejrzeniu napisów końcowych żałowałem… Żałowałem że nie dane mi było zagrać w to wcześniej.

New York.

Max Payne to trzecio osobowa strzelanka, opowiadająca historię tytułowego, nowojorskiego gliny. Równy z niego chłop – dowcipny, zadbany. W pierwszych scenach poznajemy jego dom, rodzinę i odwiedzających ich gości. Gdyby nie fakt, że owi goście włamali się do jego domu, zamordowali jego rodzinę i próbowali zrobić to samo z Max’em, żyłoby mu się pewnie całkiem nieźle. Facet niestety miał pecha, a jego krwawa zemsta stała się głównym celem gracza. Jako glina pod przykrywką, stara się dociec po nitce do kłębka, kto wpadł na pomysł pozbycia się jego rodziny. Fabuła wydaje się oklepana, ale po kilku godzinach udowadnia że stać ją na zwroty akcji. Nie chcę zdradzać nic więcej, ale porachunki z ulicznymi gangsterami, są tylko wejściem na drabinę, której szczeble dosyć brutalnie pokonujemy. Dodajmy do tego koszmary głównego bohatera, gdzie przeżywa śmierć swoich bliskich w coraz bardziej niezrównoważony sposób. Ważne dla fabuły momenty, pokazywane są w formie komiksów z żywymi aktorami, co nadaje narracji dosyć unikalny styl.

Fugitive undercover Cop.

Gameplay’owo jest naprawdę świetnie. Do opóźnionej grafiki wzrok szybko się przyzwyczaja, a tzw. Bulle Time korzystnie zmienia dynamikę strzelanin. Dzięki niemu, możemy rzucić się w dowolnym kierunku aby „lecąc” strzelać tym co mamy pod ręką we wrogów. I wszystko to w spowolnionym tempie, co pozwala na wyjątkowo spektakularne akcje. Użycie go bywa czasami ryzykowne, bo nigdy nie wiesz czy nie podbiegnie ktoś z shotgun’em zanim się podniesiesz, choć w większości przypadków warto spróbować.
W grze, mamy różne typy broni palnej zdobywanej głównie z poległych przeciwników. Bardzo podoba mi się jej „realizm”. Gdy nasz bohater, wpadnie przypadkiem między grupę ciężej uzbrojonych niemilców, długość jego życia można liczyć w sekundach. Bliski strzał ze strzelby, kończy się natychmiastową śmiercią. Niezależnie od tego, czy naszą czy przeciwników.
Liniowe lokacje, prowadzą nas w zasadzie od jednej strzelaniny do drugiej, z przerwami na uzupełnienie zapasów amunicji czy apteczek (środków przeciwbólowych). I powiem wam, że jest to świetne. Każdą walkę, można rozegrać na tysiąc sposobów, a najgłupsze potknięcie kończy się śmiercią. Ryzykowne i ekscytujące.

Nothing to lose.

Podsumowując, Max Payne to kawał świetnej, aczkolwiek wymagającej strzelaniny, z obfitującą w zwroty akcji fabułą. Przestarzała grafika nie odstrasza, a soundtrack nie nachalnie pomaga nam wczuć się w klimat komiksu o nowojorskim światku przestępczym. Przy grze bawiłem się wyśmienicie i jak już pisałem, żałuję że nie było mi dane ograć jej wcześniej. Ci którzy to zrobili (a takich osób nie brakuję), zrozumieją co czuję, a osoby którym nie było dane poznać Max’a, powinny szybko nadrobić zaległości. Tym bardziej, że od dłuższego czasu, nabyć można wersję gry na smartfony i tablety. Gwarantuję, że nie pożałujecie czasu z nią spędzonego.

 

Arinet