Archiwum

ALE KINO! #5 „Film o życiu”

„Dawno, dawno temu…”  – słowa od których zaczynała się większość bajek, które rodzice opowiadali nam w dzieciństwie. Po tym utartym, podstawowym zwrocie słuchaliśmy z wielkim zaciekawieniem opowiadania o mitycznych stworach, dzielnych rycerzach bądź pięknych królewnach. W piątym artykule z serii „Ale kino!” przedstawię wam jedną z najpiękniejszych „bajek” jakie kiedykolwiek widziałem. Piękna opowieść o przyjaźni, honorze i przemijaniu – film Sergio Leone’a z 1984r. „Dawno temu w Ameryce”.

Nie przypadkowo we wstępie nawiązałem do znanych z rozpoczęcia jakiejkolwiek opowieści słów, ponieważ dzieło włoskiego reżysera przypomina nostalgiczną, melancholijną i pełną uroku bajkę. Film opowiada – niczym rodzic swojemu dziecku podczas długiego listopadowego wieczoru – historię kilku chłopców mieszkających w Nowym Jorku podczas dwudziestolecia międzywojennego. Na początku beztrosko korzystają z uroków młodości, aż do czasu kiedy wnikają w szeregi nowojorskiej mafii, pokonując coraz wyższe szczeble w gangsterskiej hierarchii. Na pierwszy plan wybija się dwóch, zaprzyjaźnionych, aczkolwiek rywalizujących ze sobą młodzieńców: David „Noodles” Aaronson oraz Maximilian „Max” Bercovicz. Mogłoby się wydawać, że fabuła jest dość prosta i trywialna, lecz sposób w jaki reżyser przedstawił historię jest niebanalny i oryginalny. Cały film to wspomnienia głównego bohatera, wspomnianego wcześniej Noodles’a. Dzieło Leone’a ma kilka płaszczyzn czasowych i ukazuje losy Davida w trzech przedziałach – młodość, dorosłość i wiek średni. Trzeba dodać, że film w podstawowej wersji trwa aż 3 godziny 49 minut. Często jest porównywany z drugim wielkim dziełem kina gangsterskiego „Ojcem chrzestnym”, lecz oba obrazy różnią się niemal wszystkim, oprócz gatunku, co nie zmienia faktu, że te dwa filmy są arcydziełami kina.

Oglądając (a właściwie rozkoszując się) wydaje nam się, że rzeczywiście oglądamy przepiękną bajkę, aczkolwiek „Dawno temu w Ameryce” nie unika kontrowersji i napotkamy w nim kilka niesmacznych scen. Leone nie ograniczył się tylko do gatunku gangsterskiego. W swoim filmie pokazał nam życie. Opowieść o życiu. Zdefiniował je. Tak po prostu.  Po zachowaniach głównych postaci zauważamy w jaki sposób z biegiem lat kształtuje się charakter człowieka, jak zmieniają się relacje z drugą osobą, a w końcu jak ewoluuje nasze spoglądanie na otaczający nas świat.

„Once upon a time in America” świetnie prezentuje historię bohaterów, przez co rozumiemy ich decyzje oraz wybory dotyczące dalszych kolei losu. Trudno jest stwierdzić kto tak naprawdę jest zły, ponieważ każdy z gangsterów to mieszanka wad i zalet. Zabieg „szarości” postaci, Leone stosował już wcześniej w swoich filmach, dlatego zdecydował, że zrobi to także w „Dawno temu…”. Wyszło mu to najlepiej w swojej karierze.

Aktorstwo stoi na wysokim poziomie; główne skrzypce gra Robert de Niro (Noodles) oraz James Woods (Max). Szczególnie pierwszy z panów zasługuje na brawa, ponieważ jak nikt inny w roli gangstera czuje się jak ryba w wodzie.

Oczywiście muzyka miała ogromny wpływ na nostalgiczny klimat filmu. Na stanowisko kompozytora zatrudniono nie kogo innego jak Ennio Morricone’a, wieloletniego przyjaciela reżysera. Włoski kompozytor zachwycił nas pięknymi utworami, idealnie wpasowującymi się w akcje. Muzyka pomaga w kreowaniu sentymentalnego nastroju i pozwala lepiej odczuć dzieło jakim jest „Dawno temu w Ameryce”. Tak: odczuć. Tego filmu się nie ogląda – jego się odczuwa i przeżywa. Pochłania się go całym sobą.

„Once upon a time” to jeden z filmów, który zadaje wiele pytań, szarga emocjami, a przede wszystkim dotyka duszy tak silnie, że po obejrzeniu mamy wrażenie przeżycia swojego rodzaju „katharsis”. Dodatkowo porusza temat przemijania, przed którym nikt nie ucieknie i którego procesu nikt nie cofnie. Głównym przesłaniem obrazu jest to, żeby korzystać z życia najpełniej, a z każdego dnia wyciskać jak najwięcej, przy czym pamiętając o dokonywaniu wyborów, bo to one kształtują i układają nam życie.

Niedługo po premierze filmu włoski reżyser zmarł, ale zostawił nam piękny testament, którym jest jego ostatnie dzieło. Film o życiu. „Dawno temu w Ameryce” – moim zdaniem jeden z najlepszych a w tym wypadku najpiękniejszych filmów w historii kina.

W następnym „Ale kinie!” wciągająca, pełna emocji, trzymająca w napięciu i wstrząsająca wyspa. „Wyspa tajemnic” Martina Scorsese z 2010r.

Karol Moszumański