Archiwum

O niczym słów kilka

Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota, żeby coś napisać. Taka sobie mała „zachciewajka”. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że moja głowa staje się pusta jak PRL-owskie sklepy zaraz po włączeniu programu Microsoft Word. Siedzę. I siedzę. I siedzę. I siedzę.

 

Zazwyczaj kończy się wtedy na pocieszeniu, że następnym razem będzie lepiej i zamknięciu klapy laptopa. Potem kilka sekund wmawiania sobie: „ten dzień był ciężki, jutro będzie lżej i luźniej”. Na koniec konkretne załamanie rąk nad kondycją mojej determinacji i samozaparcia. W końcu nadchodzi ten moment, kiedy z prawie czystym sercem można zrobić sobie herbatę. Ciągle jednak w głowie siedzi myśl, że dzisiaj znowu nie zrobiłam nic, kompletnie NIC!

To fenomenalne zjawisko obserwuję coraz częściej nie tylko na swoim przykładzie. Moja klasa dzieli się na ludzi, którym się chce i na ludzi, którym chce się chcieć. Czasami przeraża mnie myśl, że powoli zahaczam o grupę drugą. Odganiam wtedy czarne chmury nad moją głową kolejną zieloną herbatą. Sumienie wyciszone na kolejny dzień.

Niekiedy zdarza się jednak wyjątek: dopada mnie olbrzymia ochota nadrobienia wszelkich zaległości, czytania opasłych tomów uczonych ksiąg albo po prostu wymyślenia czegoś mądrego. Co najważniejsze, ochota zakończona działaniem. To z kolei powinno czasami zostać nagrodzone brawami, ewentualnie minutą ciszy. Czuję wtedy dumę wypełniającą moją skromną osobę, kręgosłup prostuje się, problemy jakoś mniej ciążą. To przykre, że chwile zorganizowania są tak krótkie i ulotne niczym… coś tam. Czuję, że opuszcza mnie natchnienie, dlatego należy bezzwłocznie zakończyć moje dywagacje na ten temat. Powinnam uczyć się dziennikarstwa. Bóg mi świadkiem, że chcę, naprawdę! Panie, proszę Cię, żeby „chcieć” oznaczało „móc”.

 

Maria Ocalewicz