Archiwum

Wielkanoc czy Wielkiporanek?

Czym jest Wielkanoc, chyba każdy wie. Świąteczna atmosfera, czas z rodziną, upamiętnienie męki Chrystusa, przeplatane śmiechem rozmowy przy jedzeniu, a co za tym idzie, nagminne obżarstwo. To wspaniały czas, choć mam wrażenie, że u szczytu cywilizacji, w XXI wieku, zaraz po nim następuje ważniejsze święto. Wielkiporanek.

Jak już wspominałem, Wielkanoc wypełniona jest przyjmowaniem, oraz byciem przyjmowanym „w gościach”. Prawie każdy dom, nie może obejść się bez suto zastawionego stołu, bo przecież, obyczaj nakazuję. Masa przygotowań, obejmująca: pieczenie ciast, robienie sałatek, gotowanie żurku, obrabianie jajek na najróżniejsze możliwe sposoby i wiele innych rzeczy, wymagających przygotowania. I zaplecza finansowego.

Praktyczniej byłoby, gdyby Święta Wielkiej Nocy, przypadały zawsze, na początek miesiąca. Bowiem ten suto zastawiony stół, czasami kosztuję tyle, za ile można by wykarmić rodzinę przez miesiąc i jeszcze by na kebaba zostało. Każdy chcę pokazać się z najlepszej strony, udowodnić kunszt kucharski, zarazem swoją wyższość nad innymi gospodyniami. Podobno mężczyźni, kupują wielkie samochody jako przedłużenie przyrodzenia. Nie mam pojęcia co kobiety chcą sobie przedłużyć, piekąc babkę wielkości żyrandola. I wydaję mi się że nie chcę wiedzieć.

Wracając do tematu. W dzień przed świętami, przez miasta przetacza się legion. Jak gdyby całe Imperium Rzymskie, powstało i szturmem ruszyło na oblężenie okolicznych supermarketów. Z Lidl’ów, Biedronek, Tesco, Intermarche, Kaufland’ów i całej masy tego tałatajstwa, wylewają się wręcz ludzie. Mimo iż te placówki nie należą do najmniejszych,  postawić choćby krok w tamten dzień, to już wyczyn. Wychodzisz z wózkiem, albo na wózku. Kto by pomyślał że na ten jeden dzień w roku, każdy przeciętny „cywilizowany” obywatel, zmienia się w spartanina.

No dobra, Sparta, Spartą, ale jesteśmy w Polsce. Po spokojnych przygotowaniach (Tonight, We Dine in Hell!), srogim przeżyciu świąt z rodziną, odpokutowywaniu ich w toalecie i mniej lub bardziej spokojnym śnie, przychodzi czas na Wielkiporanek. Wtedy właśnie zaczyna się apokalipsa zombie. Skacowani, przejedzeni, bądź po prostu zmęczeni obywatele, zwlekają się ze swych łóżek i suną z powrotem na pola bitew, które rozgrywały się jeszcze trzy dni temu. Lecz teraz już nie jako zwycięzcy. Nie jako wojownicy, przejmujący prawem siły ostatni, z dziesięciu egzemplarzy składnika do babki w danym sklepie. Tym razem, przez sklepy przetacza się fala żywych trupów, szukająca czegokolwiek normalnego do zjedzenia, bo już nie mogą patrzeć na domowe wypieki.

Wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że w ogólnym rozrachunku całego dnia Wielkiej Nocy i Wielkiego Poranka, ten drugi ma przewagę. Ludzie, co z wami? Ja rozumiem głód, potrzeby fizjologiczne i tym podobne, ale bez przesady. Najpierw potrzeba duchowa, później cielesna. Więc pytam, z jakiej racji więcej ludzi uczęszcza do marketów niż do kościoła. Ja wiem że nie wszędzie, że to odosobnione przypadki, lecz to i tak przegięcie. Święta nie powinny być pretekstem do napełnienia brzuchów, acz serca. Gdyby „jaśnie oświeceni, cywilizowani obywatele” modlili się tyle czasu co konsumowali, to chyba na każdej posesji dałoby się zobaczyć płonący krzew, który ułatwiałby parkowanie dwadzieścia cztery na dobę.

Krótko mówiąc. Nie każę wam przestać jeść. Sam nie wzgardzę dobrym wypiekiem. Apeluję tylko, aby w tym całym dobrobycie nie zapominać o Bogu. Pójście na mszę i tyle, to nie pełne przeżywanie Świąt. Nawet to głupie piętnaście minut refleksji, daję już lepszy efekt. Więc moi drodzy, życzę powodzenia.

 

A.