Archiwum

Jest Bond i bond

„Spectre” miało okazać się idealnym zwieńczeniem serii przygód Jamesa Bonda z Danielem Craigiem w roli głównej. Wyśmienita obsada, Monica Bellucci, Ralph Fiennes i niezastąpiny Christoph Waltz w roli czarnego charakteru, dawała nadzieję na dwie godziny mocnego kina akcji.

Ale czasami w pudełku po lodach można znaleźć koperek i najnowszym Bondzie podobne momenty zwątpienia są. Zacznijmy od początku: piosenka. Intro, pełne Bonda i gorących kobiet śpiewa sam mężczyzna – Sam Smith (wcześniej również zdarzało się, że mężczyzna śpiewał dla agenta 007, jak to było w Quantum of Solace, gdzie zaśpiewali razem Alicia Keys i Jack White lub Chris Cornel z piosenką „You konw my name”).

James Bond Seana Connery’eg albo Pierce’a Brosnana był Bondem niezniszczalnym, zahartowanym, niczego się nie bojącym. Bond Daniela Craiga to człowiek nękany przez demony przeszłości i miłość. Jak okazało się w Cassino Royale, producenci poszli bardzo dobrą ścieżką, bo film przyniósł zyski w milionach dolarów, a wielu z nas (w tym także i ja, uważa, że Casino Royale to jedna z najlepszych części przygód Bonda w historii). Jednak odgrzewanie kotleta zbyt długo nie przynosi dobrych efektów. Bo pierwsza zasada agenta z licencją na zabijanie musi być prosta. Nie może przekładać kobiety którą poznał trzy dni wcześniej nad losy państwa i Jej Królewskiej Mości.

W „Spectre” za mało jest pięknych kobiet, seksu, bijatyk  i brutalności. Brak tu rozbudowanej intrygi, przeplatają się już zekranizowane wcześniej wątki, chociażby porwanie kobiety Bonda przez czarny charakter i uwięzienie jej w opuszczonym budynku. Pościgi, strzelaniny nie mają (wbrew pozorom one też mogą ją mieć) fabuły, to ciągnące się kilka minut nieemocjonalne i nudne obrazki, jak auto wpada do rzeki, jak złoczyńca wypada z helikopteru. Są urwane, jak za szybko zasunięta kurtyna i do filmu nic nie wnoszą.

Fabuła też nie powala na kolana. Nie jest zagmatwana, ale nieostra. Są dokańczane wątki z poprzednich części, jednak nie one sprawiają problem. Problemem są niedopracowane historie, w pewnych momentach widz może poczuć się zdezorientowany, dlaczego Bond jest śledzony, w jaki sposób znaleziono go na drugim końcu świata. Tam, gdzie problem z niedopracowaną historią jest niewielki, film przewidywalny i łatwy do odgadnięcia.

Z bólem serca muszę powiedzieć, że Christoph Waltz w roli czarnego charakteru też wypadł słabo. Nie jego gra aktorska, tylko kreacja. Nie był on człowiekiem ani demonicznym, strasznym, wstrętnym czy chorym psychicznie. Możliwe, że specjalnie reżyser postawił na normalność, która miała jednak trochę za mały wydźwięk.

Szczerze liczę na to, że kolejna seria przygód Jamesa Bonda nie przyniesie nam żenującego zakończenia.

SPOILER ALLERT

Bo Bond powinien wyjść z twarzą, a nie z kobietą.