Archiwum

Planeta Saint-Exupérego

Świat jest piękny i dobry, pisze Antoine de Saint-Exupéry w Ziemi, planecie ludzi. Uświęcił tam samolot i z praktycznego urządzenia uczynił narzędzie do analizowania rzeczywistości. Uważał, że dzięki niemu poznaje świat w prawdziwej odsłonie. Stworzył tym samym dwudziestowieczny manifest ludzi zafascynowanych techniką. Przekonuje w nim, że dążyć do prawdy, poznawać planetę taką, jaka jest, można wyłącznie z perspektywy pilota liniowego-pioniera zawieszonego w metalowej puszce, człowieka, który ryzykuje życie w imię ludzkości. Tylko tak można w pełni cieszyć się pięknem świata. Jednak mimo sporych walorów artystycznych powieści bardzo wyraźnie przebija panegiryczność i naiwność głoszonych poglądów. Atrakcyjność formy odwraca uwagę od spraw istotniejszych. Potrzebnych, by w pełni poznać świat pilota. Nie ujawnia motywów, jakie nim kierowały, aby nadać utworowi taki właśnie ton. Tym samym przyznaje się do słabości. Owo narzędzie analizy okazuje się miejscem, gdzie pilot ucieka od problemów pozostawionych na ziemi. Chowa się wśród rozmyślań. Samolot pozwolił mu poczuć spełnienie, umożliwił doznania metafizyczne, zdawałoby się niedostępne dla zwykłych śmiertelników.

Już jako dwunastolatek Saint-Exupéry skonstruował samolot doczepiając do roweru skrzydła z prześcieradeł-wybrał przyszły zawód. I choć maszyna nie uniosła się ani
o milimetr, chłopak wiedział, że latanie zostało stworzone właśnie dla takich jak on. W wieku dwudziestu lat otrzymał licencję pilota. To w zasadzie nie była praca, a zrealizowanie młodzieńczych marzeń-dzięki lataniu mógł jako jeden z pierwszych przelecieć nad Atlantykiem, poczuć adrenalinę podczas niebezpiecznych lotów nad Saharą. Doznawał dzikiej radości, stąpając po ziemi, po której nie stąpał dotąd żaden inny człowiek. Jednocześnie izolował się od codzienności. Jako indywidualista szukał wymiaru, w którym mógłby się schować, przeczekać, a może wcale nie wychodzić na zewnątrz i przekonywać się wciąż na nowo do swoich racji. Takim miejscem okazał się samolot-blaszana puszka unosząca go dobre parę kilometrów ponad ziemię. Z takiej perspektywy nie było trudno nabrać dystansu, odetchnąć i nawet pozachwycać się pięknem planety. Ale jego samolot to narzędzie do zapominania. O problemach, o codzienności i pospolitości tego, co ziemskie oraz o tym, co konieczne dla odpowiedzialnego człowieka-o stawieniu czoła realnemu życiu.

W dole zostawiał oazy, nudne miasteczka, lotniska, gdzie można było się przespać
i odebrać należności. Ostatecznie zostawiał też dom rodzinny i żonę-wszystko co znajdowało się pod nim, było zwyczajne, a przez to nie warte, by się temu poświęcać.
W rozdziale IV Samolot i planeta pisze o swoich rozmowach z nianią podczas pierwszych powrotów do domu: znajdowałem cię z igłą w ręku, (…) co roku trochę bardziej pomarszczoną, bardziej posiwiałą (…). Odwiedzałem cię w twoim bieliźnianym królestwie, siadałem naprzeciw ciebie i opowiadałem o śmiertelnych niebezpieczeństwach, w których byłem, bo chciałem cię wzruszyć, otworzyć ci oczy na świat, zmącić twój spokój. Pisał to zarówno z obowiązku, jak i z nostalgii za tą niedzielną normalnością, za naiwnością życia na prowincji, do którego przecież czuł odrazę jako człowiek z misją. Tischner w Filozofii dramatu podzielił życie na miejsca, w których człowiek żyje-dom, warsztat pracy, świątynię i cmentarz. I wedle niego nie ma innych miejsc, a te są ostateczne. Exupery i samotnicy jemu podobni przeciwstawiają się takim uogólnieniom. Podział tego typu dla niego nie istniał. Życie nie mogło być tak nudne i konwencjonalne. Domem nie zawracał sobie głowy, o czym świadczy ilość miejsca poświęconego w książce. Warsztat pracy był raczej świątynią, ale bez odniesienia do konkretnego boga. Takie pojęcie jak praca zdawało się chyba dla niego nie istnieć, choć wielokrotnie starał się wmówić czytelnikom zupełnie coś innego. A cmentarz? Był wszędzie, ziemia nim była – z prochu powstałeś etc., dlatego Saint-Exupéry nie mógłby znieść takiego podziału-on, człowiek z misją, znalazł zupełnie inny dom, z którego mógł dystansować się od reszty.

Miejsce ucieczki wybrał na przestrzeń synkretyczną, taką gdzie w końcu czuł się u siebie. Uciekał od problemów, oddając się rozmyślaniom na ich temat. Stronił od ludzi, czując się jednocześnie ich orędownikiem. Dystans fizyczny, jaki dzielił go od ziemi, ludzi był więc ściśle połączony z dystansem psychologicznym i społecznym. Exupéry różnił się od innych, inaczej myślał i potrzebował ucieczki. Mimo zachwytu nad ziemią i rodzajem człowieczym gardził tamtą — pozostawioną — planetą i tamtymi zjadaczami chleba, których odrzucił. W stosunku do urzędnika z Tuluzy czuje najgłębszą pogardę wyrażaną jednak w podniosłym stylu: Nikt nie ujął cię za ramiona, zanim jeszcze nie było za późno. Teraz glina, z której powstałeś, wyschła i stwardniała, nikt już nie dobudzi się w tobie muzyka, poety czy astronoma, którzy cię może zamieszkiwali kiedyś. On po prostu czuje wstręt do wszystkiego, co zwyczajne.

Natomiast pilotów-swoich kolegów opisuje z zachwytem, jako jedynych, którzy byli w stanie zrozumieć jego postawę, jako ludzi, którzy podobnie postrzegali rzeczywistość. Wykazuje nachalną solidarność wobec wszystkich innych marzycieli, samotników, wobec tych, którzy mieli odwagę się wyłamać. Bohaterami i wzorami są mu Guillaumet-lotnik, który dzięki niezwykłej wytrwałości potrafił przeżyć kilka dni w Andach, zanim go odnaleziono, Mermoz-który zawsze podejmował ryzyko lotu, nawet w najgorszych warunkach i na najmniej zbadanych szlakach, co w finale przypłacił życiem. Solidarność będzie czuł wobec dowódcy pustynnego fortu, który marzy o kobiecie, jest oddany swojej dziwnej pracy i kocha pustynię oraz do Barka-starego niewolnika, któremu pomaga wydostać się z obozu. Nie robi tego ze szczególnego współczucia, ale po prostu czuje podziw dla jego chęci wolności, rozumie jego absurdalne decyzje po ucieczce (wydał wszystkie pieniądze na upominki dla biednych dzieci), bo rozumie inność. Nawet do Maurów czuje szacunek. Owszem odnosi się wobec nich jak do ludzi gorszych, podległych sobie (kolonizatorowi), ale docenia ich brawurę, poszukiwanie wroga i chęć oswobodzenia pustyni spod jarzma białych za wszelką cenę. Czuje podziw wobec sierżanta z czasów wojny hiszpańskiej, który stara się smakować każdą chwilę, póki ona trwa. On pisze w ich imieniu, w imieniu ludzi, którzy nie bali się inności, nawet jeśli jest to inność nieświadoma jak
u Maurów czy Barka.

Oddalił się od społeczeństwa, brzydząc się pospolitością. Jednocześnie często przywołuje postaci, którymi się inspirował lub, do których czuje szacunek. Po prostu takich, które się zauważa, ludzi wyrastających nad ogół. Stara się przez to wejść na ich
parnas-usprawiedliwić wybór ścieżki życiowej. Jako idealista (a zatem egoista) podejmował świadomą ofiarę. Jego sytuacja przypomina mi historię Szymona Słupnika. Samotnik, który podziwiać świat może tylko samotnie i tylko z pewnego oddalenia, by przypadkiem nie posądzono go o grzeszną pospolitość-świadomie wybrał tak przyjemną ucieczkę. Jego samolot tak jak słup eremity, stał się miejscem świadomego odosobnienia. Świat leżał u stóp-problemy stały się małe, a ludzie mniej drażnili, można więc było zachwycić się człowieczym rodzajem. Oczywiście w uogólnionym kontekście.

Jednak, jako prawie czterdziestoletni mężczyzna (pilot od niemal dwudziestu lat) przystępujący do pracy nad Ziemią… musiał zdawać sobie sprawę, że jego postawa niekoniecznie jest uczciwa wobec tych wszystkich, na których spogląda z góry. Podziw dla stanowiska pilota i postaw wybitnych jednostek wyrażał już we wcześniejszych utworach.

Konrad Żygadło