Publicystyka

Kolorowe berety

W parku, między licznymi drzewami, które według legendy zasadził Jan III Sobieski, obok wielu alejek znajduje się Dom Pomocy Społecznej. Jest to dość pokaźny pałac Zamoyskich, który w latach pięćdziesiątych decyzją ówczesnych władz wojewódzkich stał się Domem Pomocy Społecznej. Budynek ucierpiał w czasie wojny, jednak pałac odbudowano tak, by nadawał się dla przyszłych mieszkańców.
Odkąd pałac zaczął służyć jako dom opieki, z każdym rokiem osoby starsze mogą znaleźć tam pomoc i własne miejsce na ziemi. W zakładzie w pierwszych latach pracowały Siostry Serafitki, a w następnych latach podopiecznymi zajmowały się również panie pokojowe. Od lat 60-tych była nią Stanisława.
Dzień pracy w DPS-ie zaczynał się od godziny 6 rano. Przychodzisz na dyżur ubrana w biały kitel z włosami upiętymi i obuwiem profilaktycznym. Są poszczególne odziały, oznaczone cyframi- trójka to mój oddział był. Najpierw była toaleta poranna. Kto mógł ten do łazienki szedł sam, kto nie- to przynosiłaś mu wodę do pokoju. Następnie myłaś, wszystko robiłaś; smarowanie spirytusem, kremem, oliwką, kremami.
Po toalecie było śniadanie. Usadawiasz leżących. Dajesz podopiecznemu poduszki, by wygodnie się oparł. Ładnie posadziłaś go na łóżku i siedział już ubrany przez ciebie. Każdy dostawał jedzenie na stoliczek przyłóżkowy i jeśli mógł i był w stanie jadł samodzielnie.
Jedzenie było przygotowywane przez panie kucharki. Gotowały one ręcznie robione łazanki, kluski, zupy, całe menu. Jak one się napracowały! Posiłki były nie tylko dla mieszkańców, ale i personelu.
Odbywała się też terapia zajęciowa, była na nią osobna sala. Kto mógł to przychodził, kto mógł to na wózku siedział. Robili tam różne kwiatki, na święta wielkanocne różne kartki, stroiki, rękodzieła, coś tam też wyszywali. Nawet kółko zainteresowań artystycznych było gdzie tańczyli, śmiali się, śpiewali.
Kto był normalny, zdrowy na głowę, sprawny to wychodził do parku. Siadali sobie na ławeczkach, spacerowali. Kto nie był w stanie wyjść, to myśmy nawet z łóżkiem wyjechały, parasolkę zamocowały, żeby w cieniu był.
Były również tam takie podopieczne, które zajmowały się gospodarstwem domowym w życiu prywatnym przed zamieszkaniem w domu pomocy społecznej. Pozostało im to do starszych lat. Lubiły gotować, piec, wszelkie kulinarne sprawy. Także było takie pomieszczenie, przy stołówce. Miały tam produkty, umawiały się między sobą, co będą piec lub gotować, ale pod nadzorem opiekunki.
W godzinach popołudniowych niektórzy już chcieli się położyć, wypocząć. Osoby mające ochotę wybierały się na spacer do parku. Siadali na ławeczkach, huśtawce w cieniu drzew. W godzinach późniejszych były przygotowania do snu. Toalety wieczorne, sprawdzanie wszystkich pokoi po kolei, pomaganie w zmianie pozycji chorego leżącego.
Na dyżurze nocnym w razie potrzeby udzielało się pomoc, gdy ktoś wołał w sprawach poważniejszych lub mniej. Były obchody i wtenczas każdy pokój był odwiedzany.
Mieszkańców było wtenczas sporo, a obecnie na pewno również dochodzi coraz to więcej podopiecznych. Każda osoba, która idzie do DPS-u potrzebuje opieki. To, iż niektórzy mieszkańcy nie mają żadnych schorzeń nie oznacza, że są w stanie robić wiele rzeczy. Człowiek stary zawsze ma jakieś trudności. Są tacy, że nie mają warunków, by mieszkać w swoim domu. Nie dają sobie sami już rady. Zdarzało się, że trafiały tutaj osoby kompletnie zaniedbane. Po przybyciu pogotowia do ich domu zostały przez opiekę społeczną odsyłane od razu do DPS-u, by inni zajęli się tym starszym, zaniedbanym człowiekiem. Był taki starszy mężczyzna, którego rodzina nawet w zimie trzymała w komórce, przy domu w jakiejś takiej, no drewnianej komórce, jak szopce. To były czasy biedy. Był brudny, nieumyty. Wtedy trafiały się takie osoby, że musiałam go dwa, trzy razy wykąpać, żeby doprowadzić mu skórę do porządku. Także są różne przypadki, różni ludzie.

Zdarzali się tacy, że jakbyś go dotknęła to krzyczał. Nie znosili dotykania przez innych. Osoby z amnezją, niepamiętające wielu szczegółów, kładły się na czyjeś łóżka nieświadomie. Wywoływało to niejedną kłótnię. Raz nawet podczas śniadania jeden podopieczny drugiemu wypił herbatę i zaczęli się wykłócać:

ty popieprzeńcu, dlaczego wypiłeś moją szklankę herbaty?
-bo mogę pić tę cholerną herbatę.
-możesz, ale nie moją!
Późną nocą też dużo osób było rozdrażnionych i zdenerwowanych. W czasie ciszy nocnej słychać było ‘’halo’’, które budziło jednego i drugiego. Przywoływali cię byś ich na przykład odwróciła na drugi bok, poprawiła poduszkę, przyniosła wodę, albo o jakąś inną potrzebę.
Dużo między sobą rozmawiali, były nawet przyjaźnie. Na ogół było spokojnie poza zwyczajnymi kłótniami, jak ta o szklankę herbaty, czy nieświadome położenie się do cudzego łóżka.
Poza przyjaźniami zdarzały się też pewne upodobania. Władek miał siwą, gęstą czuprynę włosów mimo podeszłego wieku. Chciał bardzo dostać się tu do domu opieki, ponieważ spodobała mu się pewna podopieczna, Józefina. Elegancka kobieta, która swoje ciemne blond włosy zawsze miała wysoko upięte. Była bardzo piękną, ciepłą osobą, mimo że przez los skończyła na wózku. W późniejszym czasie zamieszkał w DPS-ie. Spełniał kryteria, by zostać tu umieszczonym. I tak było, że się z Józefiną zaprzyjaźnił koniecznie . Spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Władek odwiedzał Józię w pokoju i wychodził dopiero przed nocnym dyżurem. Każdy widział, że w tej relacji jest coś więcej. Ale jak to? Miłość w takim miejscu? Po czasie doszło do zaręczyn. Oczywiście odbyły się one podczas jednej z codziennych wizyt Władka w pokoju Józefiny. Oświadczyny przyjęte. Były nawet pierścionki. Jaką zazdrość to wywołało między podopiecznymi! To piękne, że mimo wieku, miejsca, były motylki w brzuchu. Ślub był skromny, zorganizowany w głównej sali. Ściany i krzesła przyozdobiono białymi kwiatami, na podłodze wyłożono ozdobny dywan. Kucharki upiekły nawet tort. Podczas ceremonii widać było zaskoczenie na twarzach, że jednak do tego doszło. Niby było to oczywiste, ta więź. A tu ślub! Sama przyznam, że nowina o zaręczynach była szokująca, ale pozytywnie. Robiłam kawę podczas przyjęcia i patrzenie na tę dwójkę starszych, zapatrzonych w siebie ludzi mimowolnie wywoływało u mnie uśmiech. Później dobrze im się układało we dwójkę. Józefina była bardzo zdolna i mimo zdeformowanych rąk robiła wiele pięknych szydełkowych rzeczy. Władek był w miarę samodzielny. Mógł jeździć do miasta, skąd z pewnej fabryki przywoził jej nici, które wyrzucano do śmieci. Miał na tyle cierpliwości, że rozplątywał je dla swojej żony. Taka Ariadna z Tezeuszem. Wyrabiali z nich ładne szale, czapki, kolorowe berety. W swoim pokoju zaś potem sprzedawali te szydełkowane wyroby. Okrągłe, przeplatane różnymi nićmi rozplątywanymi przez Władka. Przede wszystkim wygodne. Często na korytarzu widywałam kogoś z kolorowym beretem. Niby taki drobiazg, ale ci starsi ludzie naprawdę cieszyli się, gdy kupili sobie taki ładny, własnoręcznie robiony berecik. Od razu się barwniej w tym domu opieki robiło. Ja sama do dziś mam dwa z nich.
Józef miał szpakowate włosy i energiczny, charakterystyczny dla niego chód. Był takim wesołkiem. Opowiadał, że miał dom, a w nim worek cukru i mąki. Miał wiele obiektów zainteresowań. Jednak największym była siostra przełożona. Mówił, że koniecznie musi być z nią i kiedyś zabierze ją do swojego domu. Siostra jednak zawsze mu odpowiadała, że jest osobą zakonną. Wypytywała się jak on sobie to wyobraża, a on mówił, że będą żyć razem jak Józef i Maryja. Co najśmieszniejsze w tej sytuacji, pan ten nazywał się Józef, a siostra ta jako świeckie imię miała Maria. Pewnego razu Józek mijał mnie z wypchaną marynarką. Zapytałam: co pan tutaj ma? Położył palec na usta, by mnie uciszyć i pobiegł w stronę pokoju siostry ze słowami: „siostro! Mam dom, mąkę, cukier, łóżko i już prześcieradło mamy na posłanie.” Okazało się, że pod tą zdeformowaną marynarką miał upchaną właśnie tę brudną pościel, którą wziął z brudownika. Ukradł ją specjalnie dla siostry.
Zdarzały się też nieprzyjemne epizody. Poszłyśmy na śniadanie, a jeden chory taki był, że ciągle na tle wody miał obsesję. Ledwo dostał świeżą piżamę, szedł do łazienki i już w tym zlewie prał, rozbierał się i pranie robił. Ciągle z wodą… lubił wodą manipulować. Tego razu napuścił sobie wody jak ukrop, wrzątku prawie. Palacze palili ile tylko da radę piec wytrzymać, żeby chorzy ich chwalili. Mówili: ten palacz dobrze pali, jest ciepło, gorąco tutaj, że ‘’pomarańcze można było hodować’’. No i przychodzimy ze śniadania, a on siedzi w tym wrzątku. Wody napuszczone, wanna taka duża, żeliwna, tam były takie porządne, głębokie wanny.. i on się kąpie. Jezu.. – Stanisława robi głęboki wydech i kontynuuje. Ani ręki wsadzić, żeby korek wyciągnąć, przecież korkiem się zatyka, żeby wodę wypuścić. Tu prawie wrzątek, woda paruje, jakby gotująca. Niemal się ugotowało to ciało. Zaczęłyśmy wyciągać go z wanny. Ja pod ręce go brałam, a jego ręka.. tak jak się kurę oparza, w jednym momencie skóra się oderwała. Pogotowie zawołałyśmy, karetka dowiozła go do szpitala, jednak na skutek oparzeń termicznych i innych schorzeń zmarł.
Był też pewien Franek. Potrzebował pomocy przez co zapewne trafił do DPS-u. Cały czas mówił, że on tu długo z nami nie będzie, nie i koniec! Na okrągło powtarzał, że nie chce tu być. Za swoim mieszkaniem tęsknił, wspominał je. Ze starszym człowiekiem tak już jest, przyzwyczajony do swojego kąta niechętnie się z nim rozstaje. Było późno, panie miały nocny dyżur. Siostra w salonie, czy dwie wtenczas były, ale chyba dwie. Godzina 23 i początek nocnego dyżuru. Jest trzecia zmiana i ledwie godzina minęła, a ten zamiast się położyć, otworzył sobie okno.. Był w pokoju gdzie mieszkało 5 osób. Zwyczajny pokój, jak każdy w DPS-ie. Dwa okna, wszystko schludnie uporządkowane, podłoga wypastowana. Ściany z lamperiami. Jego współlokatorzy byli chorymi leżącymi. Któryś tam słabo chodził, któryś tam na wózku.. no tacy intelektualnie na głowę sprawni tylko, że różne schorzenia mieli. Jeden z nich, z tego co pamiętam był chory na SN , choroba tak go obezwładniła, że tylko głową mógł ruszyć .
Stanisława pokazuje mało znaczący ruch głową dający do zrozumienia, jak bardzo choroba ograniczyła tamtego człowieka. Zero możliwości ruchu, kompletna bezwładność poza głową. No i Franek otworzył sobie to okno i wyskoczył. Podczas sprawdzania pokoi, zauważyłyśmy puste łóżko i otwarte okno. Z początku przeszukiwano toalety, ale prawda okazała się inna.
Na porządku dziennym było słuchanie takich wyrażeń jak ‘’nie chcę tu być’’, ‘’chcę do domu’’- a przecież to DPS był teraz ich domem. Większość myślała o swoim dawnym miejscu zamieszkania. Mówili o swoich ‘’bogactwach’’, że mieli mąkę, cukier.
To zabawne, jaki jest kontrast obecnie pomiędzy symbolem bogactwa kiedyś, a dziś.
Każdy człowiek ma swoją historię. Niektórym z nas ta historia dopiero się pisze…

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *