Publicystyka

Halsey i jej podróż ku macierzyństwu – recenzja „If I Can’t Love, I Want Power”

 

Kiedy już moje nadzieje na coś dobrego z Zachodniej części świata prawie legły w gruzach, nagle, niczym Matka Boska, zjawia się Halsey ze swoim najnowszym albumem. Porównanie nie jest przypadkowe, ponieważ tak jest. Sama okładka ukazuje wokalistkę jako ikonę boską z dzieckiem. Madonnę – matkę Jezusa oraz matkę każdego chrześcijanina. W boskim stylu Ashley powraca na rynek muzyczny, a jej najnowszy album If I Can’t Love, I Want Power jest najbardziej dojrzałym i osobistym krążkiem, ale również tym najlepszym.

Halsey to typ wokalistki, która za każdym razem tworzy coraz lepszy album. W tym przypadku również tak jest, ale coś czuję, że ten album trudno będzie przebić. Zwłaszcza kiedy fani piosenkarki dostali to, czego chcieli usłyszeć od dawna – pop rockowy album z domieszką electro punku. Już przedsmaki w postaci Nightmare, niektórych piosenek z jej poprzedniego krążka (Alanis’ Interlude, 3am), czy też piosenek z YUNGBLUDEM (11 Minutes) oraz Machine Gun Kellym (forget me too), z pomocą oczywiście perkusisty blink-182 Travisa Bakera sprawiły, że Ashley zbliża się do stworzenia albumu w takiej stylistyce. 

Początkowo byłam nastawiona na utwory pokroju Nightmare i z niecierpliwością czekałam na utwór z pazurem. Jak początek zaczynają nieco wolniejsze, wiejące powagą The Traditions oraz Bells in Santa Fe, to nagle pojawia się piosenka z przytupem. Przyznam, że nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji. Ba, byłam tym zachwycona! Mowa tu o moim faworycie Easier than Lying. Początek piosenki to miód na moje uszy. Ale to refren już sprawił, że nareszcie piosenkarka zrobiła krok na przód i stworzyła, według mnie, godnego następcę wspomnianej już kolejny raz Nightmare. Dla jest to utwór idealny, Halsey dała z siebie w nim 200%.

Kolejnym faworytem jest I am not a woman, I’m a God, też jest utrzymany w rockowym stylu. Co ciekawe, tylko ta piosenka nie posiada lyric video na kanale piosenkarki. Już nieco łagodniejsza od Easier than Lying, ale również zapiera dech w piersiach. Bardzo feministyczna piosenka, która najbardziej na krążku ukazuje siłę kobiety, jako istoty, która daje nowe życie. Z tych bardziej rockowych pozycji bardzo przypadły do mojego gustu you asked for this oraz honey.

Z tych wolniejszych piosenek warto przyjrzeć się The Lighthouse, dający vibe pierwszego albumu wokalistki, czyli BADLANDS. Jest piosenką pokroju Castle, Hurricane i Ghost jednocześnie. Słuchając The Lighthouse Halsey pozwoliła mi się cofnąć w czasie, kiedy był okres na katowanie jej debiutu, co mi umiliło słuchanie. Ale takie zwrotu akcji się nie spodziewałam.

Jak już wspomniałam to jest najlepszy album Halsey. Powiem nawet, że utwory, które nie wyróżniają się na tle rockowych pozycji także do mnie przemówiły – darling oraz Lilith. W przypadku darling był to refren oraz część po nim:

Darling don’t you weep. There’s a place for me. Somewhere we can sleep. I’ll see you in your dreams. Darling don’t you cry. Head fast toward the light. Foolish men have tried. But only you have showed me how to love being alive.

A Lilith jest ciekawym utworem. Może być nudnawy ze względu na jednolity bit oraz niezmienny sposób śpiewania. Jednak dla mnie jest to ciekawy zabieg, ale rzeczywiście nie przebija się zbytnio na albumie. Poza tym ma bardzo ciekawy tekst. Mimo to nieco lepiej spisuje się Girl is a Gun, ponieważ nie ma tam monotonii, dzięki przyspieszonemu refrenowi, który sprawia, że mamy akcję. 

Halsey zrobiła kawał dobrej roboty. Udowodniła, że ciąża nie jest blokadą do tworzenia nowej muzyki, a może być inspiracją. Ten okres w życiu wokalistki sprawił, że mamy arcydzieło w postaci If I Can’t Love, I Want Power. Jestem w tym albumie zakochana, cieszy mnie fakt, że pop rockowe wydawnictwo w końcu zawitało w dyskografii 27-latki. Jeśli ktoś nie słuchał, to zdecydowanie jest to must have 2021 roku.

Julia Maciąg