Publicystyka,  Sport

(Nie)oczywista decyzja

Ech, ileż to już wypocin musieliśmy się wszyscy naczytać… Że wie i nie powie. Że nie wie i powie. Że nie wie i nie powie. Że wie i powie ale jednak nie powie. W każdym bądź razie nasz Stefan, zdaje się, w końcu znalazł swoje „głęboko ukryte” przeznaczenie.

W taki oto sposób kończy się opowieść o austriackim rycerzu na czeskim koniu, wkraczającym na „żyzne i urodzajne” tereny polskich ziem, co daje również początek „zupełnie innej” bajce…

Dziwią mnie osoby, które od PZN-u spodziewały się ruchu innego niż zatrudnienie Doleżala. Kogo innego mieli wziąć? Werner Schuster jest przymierzany do objęcia funkcji Waltera Hoffera. Nawet, jeżeli miałoby to okazać się plotką, jego odejście można jeszcze uzasadnić przesyceniem dyscypliną czy ogólnymi sukcesami kadry, czynnikami niezwykle niebezpiecznymi dla ludzi tak blisko związanych ze sportem; Pep Guardiola, odchodząc z FC Barcelony, nie zrobił tego przecież dla nowych wyzwań, a głównie dla odpoczynku od pasma sukcesów.
Alexander Stöckl ma w Norwegii zbyt komfortowe warunki pracy, żeby odejść; często słychać przecież głosy o jego ścisłej współpracy z kadrą B, czego efekty widać gołym okiem. Za jego kadencji w PŚ zadebiutowali tacy skoczkowie, jak Daniel-André Tande, Johann André Forfang czy Robert Johansson, dzięki czemu Skandynawowie nie muszą martwić się „wyrwami” powstałymi po Andersie Bardalu czy Johanie Remenie Evensenie, byłym rekordziście świata.
Mika Kojonkoski, również wybitny trener, pracuje z młodymi Chińczykami, a co za tym idzie – najprawdopodobniej jego wynagrodzenie jest na tyle wysokie, że ciężko byłoby znaleźć związek, który mógłby przebić ofertę Państwa Środka.
Ponowne zatrudnienie Łukasza Kruczka byłoby tu chyba najgorszą opcją. Niech świadczy o tym fakt Aleksa Insama, który przez Polaka uznawany jest za ogromny talent, a jego rozwój nie przebiega tak, jak moglibyśmy tego po Włochu oczekiwać. Powodów może być kilka: słaba psychika zawodnika, brak odpowiednich warunków do pracy (finansowanie skoków we Włoszech jest tak dramatyczne, iż według mnie cudem jest, że jeszcze nie zamknięto ośrodka w Val di Fiemme), albo, najzwyczajniej w świecie, Kruczek się już wypalił. Poza tym, istnieje takie powiedzenie: „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Przecież nie wzięło się to znikąd.

Praktycznie rzecz biorąc, niemal wszyscy dobrzy trenerzy, czy to jeszcze pracujący w zawodzie, czy to robiący sobie przerwę od skoków, praktycznie automatycznie są w stanie odrzucić nasze propozycje objęcia kadry. Według mnie powody są dwa: zbyt niskie wynagrodzenie lub słaba kadra.

O co mi chodzi? Nasi mają przecież już swoje lata. Stoch, Żyła mają już ponad 30 lat, Kubacki 29. W miarę młodym zawodnikiem w kadrze A jest Jakub Wolny (24), ale co z tego? Rok młodszy od niego Ryoyu Kobayashi szturmem podbił ten sezon Pucharu Świata, co sprawia, że na Kubę powinniśmy liczyć bardziej niż na „perspektywiczne wzmocnienie żelaznej trójki”.

Patrząc nawet na reprezentację Japonii, która zdobyła brązowy medal na MŚ w Seefeld i porównując ją ze składem ubiegłorocznych IO widać zmianę pokoleniową: doświadczeni Kasai i Takeuchi zostali zastąpieni przez młodych Nakamurę i Sato. W dodatku bracia Kobayashi od tego czasu niezwykle wystrzelili z formą.

A u nas? Hula w życiowej formie, teraz jest cieniem samego siebie. A Kot… jak to Kot, przegrał z głową. Został zastąpiony Wolnym w chyba najlepszym momencie swojej kariery, przy czym jego forma i tak pozostawia dużo do życzenia. Jego rówieśnik, Wellinger, jest już mistrzem olimpijskim, podczas gdy dla Wolnego zabrakło miejsca w samolocie do Korei. A tacy Słoweńcy potrafili nawet wysłać do Seefeld dziewiętnastoletniego Timiego Zajca, który był też w kadrze na IO. Skoro oni mogli, to dlaczego my nie?

Może jest to kwestia tego, że trenerzy po prostu nie dają szansy naszym uzdolnionym zawodnikom? Niestety nie. Jest to tym smutniejsze, że na horyzoncie nie widać nawet jako takich następców mistrzów. W zeszłym roku głośno było o Tomku Pilchu, na tegorocznych MŚ juniorów zajął 53. miejsce. Najwyższą, 5. pozycję wśród naszych rodaków uzyskał tam Paweł Wąsek. Był jedynym Biało-Czerwonym w pierwszej dziesiątce: dla porównania, Niemcy mieli ich dwóch i to na miejscach drugim i czwartym.

To, że w tym sezonie wygraliśmy Ligę Narodów, tak naprawdę nic nie oznacza. To, że Horngacher czy inni trenerzy wahali się nad objęciem sterów w naszej kadrze narodowej wynikało zapewne ze złudnego obrazu emitowanego przez naszych skoczków. Fakt, byliśmy najlepsi, ale od ładnych kilku lat Puchar Świata nie widział utalentowanych, młodych Polaków, którzy mogliby chociaż rokować na dobrych skoczków. Widać za to tendencję wręcz odwrotną; dużo zawodników musi porzucić skoki. Biorą się za inne zawody, bo ze skoków mogą wyżyć tylko ci ze ścisłej czołówki. To dlatego musimy ostatnio niejako ryzykować, biorąc trenerów bez doświadczenia w kadrze A. Na całe szczęście projekt ze Stefanem wypalił i oby ten z Doleżalem również, ale aż strach pomyśleć, co się stanie, jeżeli za kadencji Czecha nasi skoczkowie mocno zjadą z formą… A przecież nie będzie to w głównej mierze wina ani jego, ani jego poprzednika. Brakuje nam dobrego programu wspierającego młodzież, za co odpowiedzialny jest przecież tylko PZN. Czasami ten problem przewija się w mediach, ale niestety nie jest to temat, który ma siłę przebić się do mainstreamu. Łatwiej jest przecież patrzeć na swoje sukcesy niż wytykać wady swoich czynów.

Musimy się w końcu obudzić, bo inaczej za parę lat staniemy się drugą Finlandią…

Sebastian Leżoń