Publicystyka

Nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Recenzja Kleru

Kontrowersje… Tak bardzo się nimi dziwimy, ale w gruncie rzeczy nie umiemy bez nich żyć. Kiedy pewna znana aktorka założy na siebie nieodpowiednią sukienkę, rzesze młodszych i starszych dziewczyn dopuszczają się ostrej krytyki. Bo amarantowy uwypukla jej talię w kształcie klepsydry i gryzie się z błękitem jej oczu. Nie wiedzieć czemu w świecie mody jest to równoznaczne ze spaleniem Biblii na oczach pielgrzymujących do Częstochowy. Aż boję się pomyśleć o tym, gdyby tak fatalna kreacja pojawiła się na gali rozdania Oscarów…

NTak czy inaczej podobne zachowania są istną pożywką dla prasy bulwarowej, lubującej się w wytykaniu Robertowi Lewandowskiemu bezczelne jedzenie glutenu w miejscu publicznym czy komentowaniu urody partnerki Bartosza Kurka. Na nasze szczęście niekiedy znajdują się też i tacy, którzy kontrowersją chcą wzbudzić do społecznej dyskusji. Mądrym, lecz trafiającym do każdego przekazem ukazać ciemną stronę barykady. Niewątpliwie takim człowiekiem jest Wojciech Smarzowski.

Przygotowując się do swojego nowego projektu, niemal natychmiast uzyskał rozgłos. Jak to? Krytykować księży? Przecież tak nie można! Oni są posłańcami Boga! Nigdy nie zrobiliby niczego złego! 

Rybka chwyciła przynętę. Aby jak najlepiej oddać realia panujące w Kościele, w trakcie prac nad produkcją konsultowano się z byłymi lub obecnymi duchownymi. W rezultacie wszyscy z niecierpliwością czekali na premierę jednego z najbardziej kontrowersyjnych filmów ostatnich lat. Filmu, którego nikt jeszcze wcześniej nie widział. Filmu, co do którego można było spodziewać się wszystkiego.

Rezultaty są wręcz niewiarygodne. Niektóre kina wyświetlają produkcję Smarzowskiego nawet 20 razy dziennie .935 tys. widzów w ciągu pierwszego weekendu. Najlepszy wynik w historii polskiej kinematografii. 1,73 mln przez pierwszy tydzień. 47. miejsce wśród najchętniej oglądanych produkcji ostatnich trzech dekad. Już teraz jest to najpopularniejsze dzieło reżysera – a pamiętajmy, że premiera na dużym ekranie odbyła się 28 września.

Tyle się rozpisałem, a nie wspomniałem jeszcze ani słowa o fabule – to ci dopiero! Szczerze mówiąc, nie jest ona zbytnio skomplikowana. Główny jej fundament stanowi historia trzech księży katolickich. Lisowski (Jacek Braciak), ambitny i nieustępliwy pracownik kurii z wielkiego miasta, marzy o karierze w Watykanie. Próbuje mu w tym przeszkodzić pławiący się w luksusach, wpływowy arcybiskup Mordowicz (Janusz Gajos), którego celem staje się wybudowanie największego sanktuarium w Polsce. Trybus (Robert Więckiewicz) jest proboszczem w wiejskiej parafii. Ulegając różnym pokusom, wdaje się w romans ze swoją gosposią Hanką (Joanna Kulig). Z kolei Kukuła (Arkadiusz Jakubik) oskarżany jest przez swoich wiernych za pedofilię. Rok temu, zarówno on, Trybus, jak i Lisowski, cudem uniknęli śmierci. Nie spodziewali się jednak, że za niedługo ich drogi mają skrzyżować się ponownie…

Tak skonstruowana opowieść dała bardzo duże pole do manewru scenarzystom. Smarzowski, razem z Wojciechem Rzehakiem, postanowili bez skrupułów ukazać najciemniejsze oblicze tytułowego kleru. Pierwsze skojarzenie podczas oglądania filmu, jakie przychodzi na myśl, to… mafia. Bogata, bezkompromisowa, działająca pod przykrywką. Jeżeli do tej pory liczyliście na łagodniejsze potraktowanie tematu – jesteście w błędzie. Nie ulega jednak wątpliwości, że z ekranu nieustannie wylewają się beczki słodkiego subiektywizmu; wiadomo, że przedstawione tam sytuacje nie dotyczą wszystkich księży. Kłopot polega jednak na tym, iż ukazanie polskiego duchowieństwa w inny sposób nie wywołałoby społecznej dyskusji, a problem jest przecież ewidentnie zauważalny. Fabuła została poprowadzona bez najmniejszych zarzutów – idealne wywarzenie pomiędzy ukazywaniem losów poszczególnych postaci sprawia, że nie cierpimy na nadmiar lub niedostatek którejś z nich.

Oparcie historii na perypetiach księży już samo w sobie przyniosłoby sukces. Nie można jednak zapominać o wyśmienitej grze aktorskiej głównych bohaterów. Gajos idealnie wkomponował się w klimat filmu. Wyrazy uznania należą się także Więckiewiczowi i Jakubikowi. Jednak moim zdaniem całe show ukradł Jacek Braciak. Pewna siebie, dążąca do realizacji swoich celów postać, którą stworzył wyglądała na najbardziej naturalną ze wszystkich. Aż ciężko uwierzyć, że ta sama osoba występuje w Rodzince.pl. Zawiodłem się za to na Joannie Kulig. Chwalona za swój geniusz w Zimnej wojnie, tutaj kompletnie nie jest w stanie przyciągnąć uwagi widza. Brakuje jej magnetyzmu, za który we wcześniej wspomnianym filmie teraz zbiera bardzo wysokie opinie wśród zagranicznych recenzentów. Szkoda, że nie udało się wykorzystać w pełni jej potencjału; z chęcią zobaczyłbym barwną postać kochanki proboszcza. Zdjęcia, kręcone głównie w Czechach, nie powalają; proste, mało wyrafinowane ujęcia dobrze oddające rzeczywistość. Chociaż szczerze mówiąc, nie przeszkadza to w odbieraniu filmu – wręcz przeciwnie; dodają mu uroku.

Klernie jest filmem idealnym, jednak niewiele mu do tego tytułu brakuje. Pamiętajmy również o tym, w jakich celach został on nakręcony. Jeżeli więc nie jesteś osobą przygotowaną na blisko 2 godziny ciągłego atakowania duchowieństwa w naszym kraju – nie jest to film dla ciebie. Założę się, że wyjdziesz z kina po 5 minutach ze zniesmaczoną miną i ogromnym zażenowaniem. Natomiast tym, którym to nie przeszkadza, polecam z całego serca. Tak dobre kino nie zdarza się zbyt często.

Sebastian Leżoń