Archiwum

„Zakonnica” – recenzja

W dzisiejszej recenzji pod lupę wezmę długo wyczekiwany przez fanów kina grozy oraz serii „Obecność” film pt. „Zakonnica” w reżyserii Corina Hardyego, do którego scenariusz napisał sam Gary Dauberman – człowiek, który pracował również przy tak świetnych filmach jak: „To” oraz obydwu częściach „Annabelle”. Premiera w Polsce odbyła się 7 września bieżącego roku.

Cała fabuła filmu bardzo nawiązuje do poprzednich części. Na samym początku poznajemy główną bohaterkę – siostrę Irene, która wprawdzie nie złożyła jeszcze ślubów, ale widać w niej ogromny potencjał. Wraz z kolejnym dniem, jej życie obraca się o trzysta sześćdziesiąt stopni, gdy do bram jej klasztoru przybywa Ojciec Burke – moim zdaniem  przypomina Sherlocka Holmesa oraz faceta z całkiem dobrym poczuciem humoru.

Mężczyzna dostał misję z Watykanu, aby zbadać tajemnicze samobójstwo jednej z zakonnic odnalezionej w starym opactwie w Rumunii przez francuskiego włóczykija. Całą trójką przekraczają próg odciętego od świata budynku, by zmierzyć się z prawdziwym złem. W całym opactwie czuć złowrogą aurę, po nocach słychać pukanie w drzwi, krucyfiksy odwracają się z szybkością sokowirówki, co w moim odczuciu daje komiczny efekt. Warto też dodać, że na pobliskim cmentarzu hasa widmo samobójczyni. Początkowe sceny z filmu wypełnia spokojna i (jak na horror) miła atmosfera, a  już trzydzieści minut później Corin Hardy przygotował dla nas efekty, które mają wgniatać w fotele.  Mam tutaj na myśli wyskakujące na cały ekran „jaszczurze twarze”, bo inaczej nie da się określić makijażu antagonistki, czyli tytułowej Zakonnicy. Oprócz tego, cały czas coś się rozbija, słychać piskliwy krzyk, przez co chwilę czułem się, jakby akcja działa się podczas zamieszki w jakimś wiejskim barze. W mojej opinii muzyka skomponowana przez Abela Korzeniowskiego, która jest niemal bezbłędnie dobrana do scen, ratuje tutaj naprawdę wiele. Jak wcześniej wspominałem, charakteryzacja Valaka – demona zakonnicy bardziej przypomina gada niż ciało demona; stare opactwo z zewnątrz przypomina Hogwart, a od środka kryjówkę okultystów, na których reżyser kreuje dosłownie bogu ducha winne siostry. Oświetlenie było dobrze ustawione, o ile nie ma się epilepsji.

Mimo wad, przez te półtorej godziny bardzo dobrze się bawiłem, o dziwo nie przysypiałem!Końcówka wynagrodziła mi wszystko. Jeśli lubisz zjawiska paranormalne i jesteś fanem „Obecności” film na pewno przypadnie ci do gustu.

Dawid Jędryczka