No chodź, pogadamy…

Miejsce dla niego było już przygotowane. Mały, okrągły stoliczek i krzesło do kompletu.

– Na pewno nie dam się usadzić za tym stołem. Pamiętajcie! Stół to bariera pomiędzy rozmówcami. Brakuje tylko zielonego lub czerwonego sukna … – tymi słowami przywitał się z nami  Jacek Hugo- Bader, odsuwając krzesło jak najdalej od stołu.

– Nie oczekujcie ode mnie wykładu, bo wykład to nuda. Nie umiem robić wykładów. Mam dar wymowy. Tak, w sumie mogę tak powiedzieć. Umiem rozmawiać. I kiedy potrzebuję jakichś materiałów, to nigdy nie proszę o wywiad. Nigdy w życiu nie poprosiłem nikogo o wywiad. Podchodzę z ręką w kieszeni i proszę o rozmowę.

W końcu siada na przygotowanym krzesełku. Nie widzę go dokładnie, siedzę w ostatnim rzędzie. Na spotkanie przyszłam z klasą w ramach programu Instytutu Książki, Dyskusyjne Kluby Książki. Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że do Biblioteki szła cała klasa, sama bym nie poszła. Teraz cieszę się, że mogłam tam być.

Mężczyzna, prawie 60 letni. Chudy, wysportowany. Za sobą ma Broad Peak, Bajkał kajakiem i pustynię Gobi przebytą na rowerze. Zaskakuje. Bardzo zaskakuje. Nikt by się nie spodziewał, ile taki człowiek ma doświadczeń, ile przygód. „Nie rozmiar ma znaczenie, ale intensywność” – sam nie uważa się za człowieka sukcesu, żyje intensywnie, czerpie z życia jak najwięcej. I cudownie potrafi o tym opowiadać.

Mówi, że istnieją dwie grupy reporterów: ci z dyktafonem i ci bez. Sam przyznaje, że zdecydowanie należy do pierwszej grupy, jak sam ją nazywa – gorszej. „Mam dziurawą głowę” – mówi. „Ja muszę słuchacza do siebie przyzwyczaić.” Chce być najlepszy w tym, co robi. Wymaga to od niego wiele poświęceń, ale uważa, że „nie ma przypadkowych przypadków”. Wszystko ma jakiś sens i zostało wcześniej zaplanowane. „To jest fatalny moment, kiedy człowiek nie ma nic w notesie, człowieka nosi no!” – jestem zaskoczona. Jackowi Hugo- Baderowi zdarza się, że nie ma nic w notesie? Owszem zdarza się nawet najlepszym, ale wiem, że to mistrz. Sam jest skromnym człowiekiem i nie powie tego wprost, ale wynika to z jego doświadczeń. ” Mi to pochlebia, że ludzie mówią więcej niż chcą powiedzieć. W pewnym momencie człowiek zaczyna płakać i  opowiadać to, czego normalnie nigdy bym nie usłyszał.” Tylko taki mistrz jak Bader potrafi wprowadzić słuchacza w taki stan. Mimo tego co osiągnął, nadal potrafi czerpać szczęście z małych rzeczy. „Mnie podnieca ciepła woda w kranie. Wstaję i cieszę się, że żyję w wolnym kraju.”

W trakcie spotkania mówi także o swojej nowej książce, która już niedługo pojawił się w księgarniach. Jej tytuł to „Skucha”. Jednym ze słuchaczy jest starsza pani.

– Przepraszam, co to znaczy skucha?

– Pani nie zna słowa skucha? Ja cię kręcę!

– Ja zawsze używam słowa „skuć się”.

– Skuć to się można alkoholowo. A słowo „skucha” podoba mi się jak cholera.

Spotkanie dobiega końca, wszyscy biją brawo, proszą o autografy. Ja siedzę na miejscu. Jestem zaskoczona i mam niedosyt. „Mam dzisiaj straszną biegunkę myślową” – podkreślił Bader. Dał dziś z siebie, ile tylko mógł. Jedyne czego oczekuję, to więcej spotkań z takimi ludźmi. Na pozór zwykłymi. Przy bliższym poznaniu – niesamowitymi.

Już niedługo spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki będą się odbywać także naszej szkolnej bibliotece. Informacje dla zainteresowanych u Pani Beaty Michałuszko. Serdecznie zapraszamy.

Martyna Brodowicz

 

Dodaj komentarz